Sex, drugs and rock 'n’ roll – te słowa zna każdy. Na przestrzeni lat stały się one definicją hedonistycznego lifestyle’u, jaki prowadziły gwiazdy rocka. Przeciętnemu zjadaczowi chleba kreacja największych zespołów i muzyków może przypominać mitycznych bogów, ale prawda jest inna. Artyści to tacy sami ludzie jak wszyscy inni. Ze swoimi problemami i demonami, które czasem są trudniejsze do zwalczenia niż może się to wydawać.
Od zarania muzyki rock 'n’ rollowej a wcześniej bluesowej miała ona przede wszystkim charakter rozrywkowy. Ludzie przychodzący na występy, jak i sami występujący chcieli wspaniale spędzić chwile racząc się w miarę możliwości wysokoprocentowymi napojami w swoim towarzystwie. I właśnie bycie w towarzystwie, muzyka oraz zabawa to w końcu idealny pomysł na spędzenie wolnego czasu. Oczywiście to prawda, bo wszystko jest dla ludzi i bawić należy się z głową na karku.
Nie chcę się tu oczywiście rozwodzić nad wszystkimi pojedynczymi przypadkami w historii muzyki bo nie o to chodzi, ale dotrzeć do pewnego sedna problemu. A właściwie pewnej lekcji jaką młodsze pokolenie muzyków może wyciągnąć od starszych, często nieżyjących już kolegów po fachu oraz innych, którzy po wielu latach w mroku w końcu odnaleźli w swoim życiu światło i sens trwania na tym świecie. Wierzę również, że spojrzenie z tej perspektywy na artystów pogłębi perspektywę spojrzenia na każdego innego człowieka zmagającego się z problemem uzależnień od alkoholu czy narkotyków.
Motorem napędowym do napisania tego tekstu jest często objawiająca się w mediach branżowych informacja o tym, że znany muzyk świętuje kolejny rok w trzeźwości. Są to wykonawcy, którzy poświęcili swoje sztuki dla dźwięków, zjeździli świat wzdłuż i wszerz a podczas swojej kariery nie jedno widzieli oraz zjedli i wypili. W końcu nietrudno się domyśleć, że świat muzyki, trasy koncertowe, przejazdy, hotele oraz imprezy przed i po koncertach nierozerwalnie łączyły się na przestrzeni lat z używkami. Obraz rock n’ rolla przez dziesięciolecia się nie zmieniał, jednak w karierach wielu muzyków przyszedł taki moment, że aby uratować swoje życie, zdrowie a także kariery musieli zmierzyć się z tym przerażającym przeciwnikiem jakim jest właśnie uzależnienie.
Najsłynniejszym przykładem muzyka, który otwarcie od lat mierzy się z uzależnieniem jest frontman Metalliki, James Hetfield. Jego pociąg do alkoholu na przestrzeni lat sprawił, że zespołu przylgnął pseudonim „Alcoholica” aż finalnie w latach 2001-2003 Metallica znalazła się na skraju upadku przez pogrążenie się Jamesa w odmętach uzależnienia oraz niemożność znalezienia wspólnego języka z kolegami z zespołu. W tamtym czasie muzyk wyszedł na prostą, Metallica zaczęła koncertować i nagrywać, jednak kilka lat temu demony powróciły i James podjął z nimi kolejną walkę. Zrezygnował również z udziału w Meet&Greet jakie Metallica ma w zwyczaju robić z fanami przed koncertami, ponieważ był częstowany przez fanów alkoholem. Smutne, że znając historię zespołu ludzie nie potrafią się powstrzymać przed takim nietaktem. Cały muzyczny świat trzymał kciuki za Jamesa i wysyłał mu słowa wsparcia a sam zainteresowany mówi o swoich problemach od lat w tekstach piosenek oraz wyjątkowych wywiadach. Zdaję sobie sprawę, że rozmowa na takie tematy z osobą uzależnioną to dość grząski grunt, bo można nieopatrznie coś po prostu palnąć, ale koniec końców warto nazywać rzeczy po imieniu.
Odnośnie nazywania problemu po imieniu wypowiada się również inny znakomity muzyk, Mike Portnoy, czyli współzałożyciel oraz wieloletni perkusista Dream Theater. To właśnie za jego sprawą powstała słynna „Twelve-Steps Suite”, czyli zestaw pięciu piosenek, których teksty dotyczą walki Portnoy’a z alkoholizmem. W jednym z wywiadów perkusista stwierdził, że podstawą do wyjścia z uzależnienia jest stanięcie przed lustrem, powiedzenie samemu sobie, że ma się poważny problem i za wszelką cenę chce się być trzeźwym. Dodał również, że taka autodiagnoza przychodzi z ogromnym trudem a z powodu uzależnienia cierpią nie tylko osoby w nałogu, ale również całe najbliższe otoczenie. Portnoy uważany przez fanów na całym świecie za prawdziwego profesora perkusji przyznał też, że wiele koncertów zagrał będąc pod mocnym wpływem alkoholu. W tej chwili Portnoy jest w trzeźwieniu od 23 lat.
– Mój lekarz powiedział, że nie dożyję czterdziestych urodzin jeśli dalej będę pił – powiedział muzyk. – Pierwszą rzeczą o której pomyślę po wyjściu z nałogu jest moja rodzina i przyjaciele, których znów odzyskałem po latach intensywnego picia.
Portnoy przytoczył również przykłady dwóch swoich mistrzów instrumentu, którzy zmarli z powodu choroby alkoholowej, Johna Bohnama i Keitha Moona.
– Gdy byłem w procesie wychodzenia z alkoholizmu często o nich myślałem i postanowiłem, że nie chcę tak skończyć. Teraz chcę żyć dla mojej rodziny i dla muzyki – dodaje.
Artystą, któremu nadużywanie alkoholu również dało do myślenia jest Stian „Shagrath” Sorensen, wokalista i lider norweskiej grupy Dimmu Borgir. W jednym z wywiadów sprzed lat Shagrath powiedział, że spojrzał na problem nadużywania alkoholu również od strony czysto biznesowej.
– W pewnym momencie dotarło do mnie, że granie tras koncertowych to nie żaden plac zabaw na którym możesz robić co chcesz. Ludzie przychodzący na koncert wydali swoje pieniądze na bilety żeby ciebie zobaczyć i powinieneś z szacunku do nich dać im siebie w najlepszej możliwej formie. To nie miejsce na to aby wyjść skacowanym albo pijanym i mieć wszystko i wszystkich w dupie. – mówi black metalowy wokalista.
Nie da się ukryć, że szacunek do odbiorcy jak i umiar w zażywaniu przeróżnych substancji to dwie kluczowe sprawy i absolutnie jedno nie wyklucza drugiego. Żyjemy w świecie gdzie używki są niezwykle powszechne i tylko cienka linia dzieli człowieka od wkroczenia na pole gry z którego nie ma łatwego odwrotu. Dlatego bardzo dobrym ruchem jest to, że przedstawiciele świata szeroko pojętego rocka zabierają w tej sprawie co raz głośniej stanowczy głos i dzięki byciu autorytetem dla wielu młodych ludzi mogą sprawić, że ktoś nauczy się na ich błędach z przeszłości.
Lider i gitarzysta thrash metalowej grupy Exodus, Gary Holt, który również od lat jest osobą w trzeźwieniu otwarcie przyznał, że uzależnienie od alkoholu doprowadziło go do głębokiej depresji.
– W pewnym momencie alkohol zaczął ściągać mnie na dno. Było nawet ryzyko, że już nigdy nie wrócę do grania. Rzuciłem palenie, odstawiłem narkotyki i dzięki intensywnemu procesowi wychodzenia z nałogu uznałem, że mogę spokojnie żyć bez alkoholu. Piję dalej piwa bezalkoholowe, ale za standardowym upijaniem się absolutnie nie tęsknię – mówi Holt.
Muzykiem, który z odwagą mówi o swoim uzależnieniu w przeszłości jest współzałożyciel i basista Motley Crue, Nikki Sixx, który jest „czysty” od dwudziestu dwóch lat. Kto zna biografię zespołu, ten wie, że w panteonie zespołów, które nie oszczędzały się na trasach koncertowych i poza nimi pod kątem używek zajmuje szczególne miejsce.
– Drugiego lipca mija dokładnie dwadzieścia dwa lata odkąd porzuciłem alkohol i narkotyki. To był ciężki i bardzo mroczny czas. Wcześniej byliśmy nieustannie w trasie, nagrywaliśmy w studiu i nawet na scenę wychodziliśmy pod wpływem albo na haju. Jak się okazało, te zabawki dla dużych chłopców są niezwykle destrukcyjne, o czym powinno się mówić wszem i wobec. Dlatego przestrzegam każdego, komu wydaje się, że życie gwiazdy rocka to jedna wielka impreza: niech sobie wybije to z głowy. Takie życie jest w porządku, ale jeśli pewne demony przejmują nad tobą kontrolę, dzieje się tragedia. Uważajcie na siebie i bawcie się z głową.
Znakomitym przykładem muzyka, który bardzo dużo mówi o swoim życiu w trzeźwości jest gitarzysta Guns n’ Roses – Slash. Ta ikoniczna postać była przez lata synonimem rock n’ rollowego stylu życia, a tymczasem Slash w 2021 roku świętował 15-lecie bez używek.
– Kiedy wytrzeźwiałem, zaobserwowałem, że imprezowanie od czasu, kiedy zacząłem grać, do roku 2006 było zabijaniem czasu pomiędzy robieniem różnych rzeczy. Nie byłem zbyt użyteczny, gdy byłem w trasie. Nie byłem też użyteczny w studiu. Zawsze koncentrowałem się na muzyce. Kiedy więc wytrzeźwiałem, cały wysiłek, który wcześniej przekształcał się w uzależnienia, włożyłem w muzykę. Tworzenie jej przestało być uzależnione od tego, czy jestem podbity, czy kompletnie zalany – wyjaśnił Slash.
Można w konkluzji stwierdzić, że mit nieustraszonych gwiazd rocka, które są w stanie wypić i zażyć wszystko i w każdej ilości odchodzi powoli do lamusa. Wszystkie przytoczone w tym tekście wypowiedzi muzyków świadczą o tym, że przejęcie kontroli nad człowiekiem przez alkohol czy narkotyki to autostrada do samozagłady. Nie chciałbym również tutaj nikogo umoralniać, bo wierzę, że każdy ma swój rozum, jednak jeśli nawet nie my sami, to może pochylimy się nad problemem kogoś z naszego otoczenia. Nie każdy potrafi być zahartowany i wyjść z takiej sytuacji obronną ręką jak wymienieni powyżej muzycy, którzy oczywiście również potrzebowali pomocy najbliższych oraz fanów.
Przez takie jasne deklaracje i otwartość widzimy również jak z biegiem lat zmienia się branża muzyczna. Jeśli chce się w jakikolwiek sposób zaistnieć to trzeba naprawdę ciężko harować i przy ogromnej ilości pracy, pasji i szczęścia coś może z tego być. Jednak nawet kiedy się „złapie Pana Boga za nogi” i odniesie jakiś sukces, ważne aby potocznie mówiąc „tam na strychu był porządek”. Pamiętajmy, że narkotyki nikogo nie wyniosły na szczyt ani nie sprawiły, że miał więcej talentu muzycznego. Za to bardzo łatwo powodowały, że ciężko wypracowana kariera i życie osobiste runęły jak domek z kart. Dlatego warto wyciągać lekcję z biografii artystów, których doceniamy i cieszymy się ich dorobkiem.
Dodaj komentarz