The Sixpounder – „Can We Fix The World?”
Data premiery: 3 listopada 2022
Gatunek: groove metal
Wytwórnia: brak
Na polskim rynku nie brakuje zespołów które na stałe zapisały się w sercach i umysłach fanów. Zespoły te nie tylko muzyką, ale obecnością wśród swoich sympatyków, otwartością i serdecznością stały się niczym przyjaciele w rockowym czy metalowym światku. I zawsze żal, kiedy taki zespół ogłasza, że doszedł do końca drogi i zwija żagle, zawijając do portu. Ale koniec końców jak się żegnać to z przytupem, prawda? I tak właśnie żegna się wrocławski The Sixpounder swoim czwartym albumem „Can We Fix The World?”.
The Sixpounder poznałem w 2013 roku kiedy byli bardzo młodym zespołem z wydanym debiutanckim albumem a już zaliczyli ogólnopolską trasę u boku chociażby Acid Drinkers. Oglądając ich wtedy na żywo czułem uderzenie pozytywnej, metalowej energii jakiego w swoim wtedy dwudziestoletnim życiu wcześniej nie doświadczyłem. Od tamtej pory śledziłem wnikliwie karierę The Sixpounder i z przyjemnością obserwowałem jak z młodego, debiutującego zespołu stają się jedną z najważniejszych grup na lokalnym rynku ciężkiego grania. Kolejne płyty rozwijały spektrum możliwości zespołu a muzycy zdobywali ogromne doświadczenie podczas kolejnych sesji w studiu i tras koncertowych.
Czwarta i zarazem ostatnia płyta w karierze The Sixpounder miała nosić pierwotnie tytuł „Killer King”. Jednak ze względu na treść i przekaz jaki ze sobą niesie zespół zdecydował się na tytuł „Can We Fix The World?”. Moim zdaniem ta z pozoru kosmetyczna zmiana wyszła wydawnictwu jak najbardziej na dobre ponieważ już sam tytuł zmusza odbiorcę do refleksji nie tylko nad światem dookoła, ale szczególnie tym wewnętrznym od którego każdy z nas powinien zaczynać jakiekolwiek zmiany. Na płycie finalnie znalazło się dziesięć utworów o łącznej długości czterdziestu minut. W mojej opinii jest to bardzo przystępna długość a sama konstrukcja płyty jest taka, że nie ma tu ani sekundy przegadanej i przeciągniętej niepotrzebnie treści. Od pierwszego utworu „We Are No More” słuchacz zatraca się w potężną moc riffów, dudniącego basu i perkusji oraz melodyjnych refrenów a także chwytliwych zabiegów wokalnych Filipa Sałapy który na przestrzeni lat stał się jednym z najbardziej charakterystycznych głosów polskiej sceny metalowej. Następnie The Sixpounder nie daje słuchaczowi taryfy ulgowej serwując piosenki „Butchers” i „Monsters” w których dostajemy krytyczne spojrzenie na ludzkość i jej postępowanie. Na absolutnie wyróżnienie poza muzyką zasługuje tu również produkcja nad którą zespół spędził wiele czasu a rozwiązania aranżacyjne i kreatywność lidera zespołu, Pawła Ostrowskiego w tworzeniu poszczególnych utworów łączą tradycyjne dla metalu i rocka motywy z bardzo nowoczesnymi i wręcz popowymi chwytliwymi motywami.
Mówi się, że na dobre i bardzo dobre rzeczy trzeba poczekać i kilka lat od premiery poprzedniej płyty „True To Yourself” jak najbardziej się opłaciły. Dostaliśmy zupełnie inny album niż to, co The Sixpounder nagrał kiedykolwiek wcześniej, ale od zawsze wiedziałem, że ci ludzie za każdym razem będą poszukiwać dla siebie nowej drogi i robienie cały czas „Kopiuj/Wklej” to absolutnie nie ich metoda. Do tego doszły również zmiany w składzie zespołu, Sixpounder kilka lat temu stał się kwartetem co również miało wpływ na finalny kształt albumu. Całość stała się bardziej rockowa i przychylająca się do wzorców wypracowanych przez takie grupy jak Led Zeppelin czy Motley Crue. Jest luźno, jest skocznie, każdy instrument ma miejsce dla siebie. Po prostu łączenie tradycji z nowoczesnością i sporą domieszką metalu.
Moim zdaniem nieoficjalnym sercem płyty „Can We Fix The World?” jest utwór „Life is Killing Me” czyli pierwszy oficjalny singiel. Utwór którego refren sam wykrzykiwałem na ostatnich koncertach The Sixpounder na jakich miałem okazję być to tak nośna pieśń, że nic nie może stanąć jej na drodze. Z każdej sekundy na tej płycie wylewają się wagony emocji, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych co sprawia, że słuchanie ostatniego materiału The Sixpounder ma oczyszczający wpływ na odbiorcę ponieważ każdy z nas może utożsamić się z tym co grupa chce przekazać. Ukoronowaniem całości jest za to „Burn Like Sun”, prawdziwy heavy metalowy hymn do którego nagrania dołączył również Krzysztof Sokołowski, wokalista Nocnego Kochanka. Ta piosenka wyraża absolutnie więcej niż tysiąc słów o czym przekona się każdy zaraz po pierwszym przesłuchaniu a po wersie „It’s not our time to die!” następuje cisza jak po eksplozji kiedy nie wiemy zupełnie co się właśnie stało. Prawdziwa bomba na zakończenie albumu.
The Sixpounder swoim czwartym, ostatnim albumem dali fanom najlepsze na co było ich stać. Płyta różniąca się diametralnie od tego co tworzyli do tej pory, ale jednocześnie bardzo spójna i definiująca zespół jako ludzi i muzyków świadomych tego, że tak wiele zależy od postawy nas wszystkich jako jednostek. I w tym tkwi siła a muzyka i możliwość kreacji może być znakomitym paliwem do zmian.
Z mojej strony chylę czapkę przed The Sixpounder i szczerze gratuluję im tak znakomitej płyty i całokształtu twórczości oraz kariery. Ten zespół nigdy nie był przeźroczysty i obojętny tylko konsekwentny i niezwykle barwny. A o tym fani będą pamiętać zawsze.
Michał Drab
Dodaj komentarz