To kosmicznie ważne dzieło w muzycznej tułaczce Davida Bowiego, jeden z najważniejszych spektakli w jego wędrownym teatrze osobliwości, którego głównym aktorem był on sam. Rolę Ziggy’ego Stardusta Bowie porzucił szybko, ale fani nigdy jej nie zapomnieli. Nie zapomnieli jej też krytycy, po latach uznając album „The Rise and Fall of Ziggy Stardust” za jedno z największych arcydzieł lat 70. W pierwszą rocznicę śmierci Davida Bowiego przypominamy ten kultowy krążek.
Czy rzeczywiście to najważniejszy album lat 70., za jaki „Ziggy’ego Stardusta” uznali dziennikarze prestiżowego magazynu „Melody Maker”, można się spierać. Bezsprzeczne wydaje się jedno: „The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars” – bo taki brzmi pełna nazwa krążka – to jedna z nielicznych płyt glamrockowych, które przetrwały próbę czasu.
Jest jednak w tym stwierdzeniu pewien paradoks. Album, wydany dokładnie 6 czerwca 1972 r., pomimo swej ponadczasowości to dzieło wyjątkowo mocno zakorzenione w swoich czasach. Ziggy Stardust, bohater krążka, jest z jednej strony dzieckiem glamrockowej rewolucji, jaka przetoczyła się przez Wielką Brytanię w pierwszej połowie lat 70, z drugiej zaś kreacją rodem z science fiction, gatunku przeżywającego w tamtym czasie swój rozkwit.
Historia Ziggy’ego to iście intergalaktyczny, glamrockowy epos. Oczywiście mocno przejaskrawiony. Ziggy przybywa na Ziemię, by stać się się gwiazdą rocka i przy okazji ocalić ludzkość przed zagładą. W międzyczasie przeżywa wzloty i upadki, wpadając we wszystkie pułapki popularności i sławy, włącznie z narkotykami i przypadkowym seksem, co ostatecznie doprowadza go do obłędu i samobójstwa przejmująco przedstawionego przez Bowiego w wieńczącym płytę utworze „Rock 'N’ Roll Suicide”.
„To żadna niespodzianka, że Ziggy okazał się wielkim sukcesem” – przyznał po latach Bowie. Stwierdził też, że wykreował „wiarygodną, plastikową gwiazdę rocka”. Pomijając cyniczny wydźwięk tych słów, trudno się z nim nie zgodzić. Ziggy z płyty Bowiego to rzeczywiście postać dość jednowymiarowa, ale popkutura ewidentnie potrzebowała wówczas właśnie kogoś takiego. Fakt, jak szybko Ziggy wywindował postać Bowiego do rangi supergwiazdy, trudno bowiem uznać za przypadek.
Ale to przede wszystkim Bowie pomógł zaistnieć Ziggy’emu. Zależność między nim a jego kosmicznym alter ego to jedna z najciekawszych kreacji w historii rocka. By wcielić się w rolę astralnego mesjasza, muzyk radykalnie zmienił swój wizerunek, własnym sumptem przydając Ziggy’emu charakteru. Najpierw ściął i przefarbował włosy na czerwono, następnie wskoczył w zaprojektowane przez japońskiego projektanta Kansai Yamamoto błyszczące, kolorowe stroje, by ostatecznie oznajmić światu, że jest homoseksualistą (w rzeczywistości Bowie miał wówczas żonę i półrocznego syna). Do wszystkich tych rewelacji doszedł wystawny, ekscentryczny styl życia, którym Bowie niejako antycypował status supergwiazdy. Tą stał się krótko po premierze „The Rise and Fall of Ziggy Stardust”.
Krążek okazał się pierwszym poważnym sukcesem komercyjnym Bowiego. Ameryka pokochała Ziggy’ego, choć sam Bowie nie zamierzał długo pozostawać w skórze przybysza z kosmosu. Muzyk w swoim stylu zaskoczył wszystkich, symbolicznie uśmiercając swojego bohatera w niespełna rok po wydaniu płyty. Wszystko po to, by wkrótce uciec w inną formę, by już jako David Bowie stać się popkulturowym idolem i czołowym przedstawicielem rockowej awangardy.
Z perspektywy czasu Ziggy okazał się czymś więcej niż tylko artystyczną kreacją, urastając do rangi mitu, jednego z najbardziej wyrazistych archetypów w historii rocka. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie warstwa muzyczna „Ziggy’ego Stardusta”, która bezdyskusyjnie daleko wykracza poza glamrockową tandetę. I nie to nie tylko ze względu na przejmująco interpretującego cały ten teatr Bowiego, ale również ze względu na świetnie wspierający go skład: Micka Ronsona i Micka Woodmanseya z The Rats oraz Trevora Boldera. Ich kapitalna gra w takich utworach jak „Moonage Daydream”, „Starman” czy „Sufraggete City” do dziś robi wrażenie.
Całościowo „The Rise and Fall of Ziggy Stardust” okazał się dziełem epokowym. Dla Bowiego był jednak tylko i aż jedną z wielu masek. Wkrótce zasąpił go „Alladdin Sane”, a jeszcze później „Szczupły Biały Książe”, którzy z czasem podzielili los Ziggy’ego. Ale to już zupełnie inna historia…
Płyty Davida Bowiego polecamy odkurzać regularnie, nie tylko w rocznice śmierci czy urodzin artysty. Polecamy również jeszcze raz przeżyć historię Ziggy’ego Stardusta. To jedna z tych opowieści, które nigdy się nie nudzą. Płyty Davida Bowiego oraz merch artysty znajdziecie na RockMetalShop.pl [link]