Megadeth – „The Sick, The Dying… and the Dead”
Data premiery: 2 września 2022
Gatunek: thrash metal
Wytwórnia: Tradecraft/Universal
Ostatnie lata absolutnie nie rozpieszczały Megadeth. Długa i wyczerpująca trasa promująca album „Dystopia”, następnie nowotwór Dave’a Mustaine’a, dwa lata abstynencji koncertowej ze względu na pandemię, aż po ostatnie zawirowania w składzie (m.in. odejście basisty Davida Ellefsona). Te wszystkie czynniki skumulowały się w jedno i przełożyły na najdłuższą w karierze zespołu, sześcioletnią przerwę wydawniczą. Ujście dla tych wszystkich emocji znalazło się na najnowszym albumie „The Sick, The Dying… And The Dead”.
Jaki jest Megadeth, każdy widzi (i słyszy). A właściwie jaki jest Dave Mustaine, który pozostaje jedynym oryginalnym członkiem zespołu i jego bezsprzecznym liderem. Amerykański muzyk przez lata dał się poznać jako postać kontrowersyjna i polaryzująca środowisko muzyczne na wielu płaszczyznach. Od personalnych wojenek po odwołanie występu Megadeth na jednym festiwalu z Rotting Christ, powołując się na przekonania religijne. O „Rudym” można powiedzieć wiele, jednak bycia ikoną metalu i zmysłu kompozytorskiego nie można w jego wypadku kwestionować. Również pomimo wielu zmian w składzie Megadeth Dave zawsze potrafił dobrać sobie znakomitych muzyków, którzy pomimo że byli tylko rzemieślnikami, robili co do nich należało na sto procent.
Nowy album „The Sick, The Dying… And The Dead” odwołuje się do treści, jakie Megadeth zawsze poruszał w swojej twórczości, wydarzeń współczesnych oraz osobistych przeżyć Mustaine’a, jak chociażby wspomniana choroba nowotworowa. Na okładce wita nas klasyczna maskotka zespołu, Vic Rattlehead, który tym razem ustylizowany jest na kogoś przypominającego siedemnastowiecznego Muszkietera bądź mściciela z mrocznej powieści spod znaku płaszcza i szpady. Panująca w tle pożoga i uwijający się nad trupami Doktorzy Plagi sugerują jednakże, że Vic jest tu po prostu alegorią śmierci. Każdy najdrobniejszy szczegół tego obrazka prezentuje nam dość dosadnie, z czym będziemy mieli do czynienia w warstwie muzycznej.
Jeśli o muzykę chodzi, to płyta jest przede wszystkim bardzo obszerna. Czternaście utworów, ponad godzina muzyki. Jak dla mnie to trochę za dużo, tak o trzy, cztery utwory. W dzisiejszych czasach ludzie nie mają tyle czasu, aby słuchać płyty od deski do deski, więc zamknięcie się w dziesięciu, jedenastu utworach wyszłoby „The Sick, The Dying… And The Dead” na dobre. Co nie znaczy, że całościowo jest zła. O nie, nie! Nowy krążek Megadeth to soczyste thrashmetalowe granie w znanym nam wszystkim stylu. Zadziorne riffy, wirujące solówki w wykonaniu Mustaine’a i Kiko Loureiro (druga gitara Megadeth – przyp. red) i galopująca sekcja rytmiczna to absolutny znak jakości tej muzyki. Mam wrażenie, że wokale Dave’a zostały tu nieco podrasowane w studiu, gdyż mający już sześćdziesiąt lat muzyk choćby chciał nie zabrzmi jak trzydzieści lat temu. Lider Megadeth jednak broni swojego dzieła jak lew, opowiadając w każdym z poszczególnych utworów jakąś historię i zapraszając do nich nietuzinkowych gości. W utworze „Night Stalkers” słyszymy amerykańskiego rapera ICE-T, a w „The Planet’s On Fire (Burn in Hell)” wokalnie udziela się Sammy Hagar, były wokalista Van Halen. I właśnie ten utwór pomimo mrocznej treści zagrany jest w prawdziwie Van Halenowym stylu. Świetne zamknięcie płyty!
Do utworów które chciałbym również tutaj wyróżnić, zaliczą się między innymi „Dogs of Chernobyl” poruszający tematykę katastrofy w ukraińskiej elektrowni oraz „Mission To Mars”. Dave Mustaine jest świetnym obserwatorem i komentatorem rzeczywistości, a w swoich utworach przemyca wyraźny apel do ludzkości, że mamy ostatnią szansę, aby uratować siebie i Ziemię przed zagładą. W końcu taka poniekąd rola artystów. Aby mówić i docierać do mas odbiorców.
Całościowo album „The Sick, The Dying… And The Dead” jest bardzo dobry, z solidnymi utworami (mimo, że bez hitów na miarę „Holy Wars…”), pomimo że momentami delikatnie przegadany, za długi i z ogromną ilością składowych elementów jak plot twisty w postaci charakterystycznych dla tematyki utworów głosów, gitar akustycznych czy nagle zmieniającego się klimatu piosenki. Szesnaste wydawnictwo Megadeth to wymagający album, w który słuchacz powinien zaangażować się w stu procentach, dlatego też zalecam słuchać go, gdy nikt nie będzie wam przeszkadzał. I naprawdę warto. Skoro Dave się napracował przez ostatnie lata, to możemy poświęcić godzinę, aby posłuchać co ma do powiedzenia o świecie i życiu, prawda?
Michał Drab
Dodaj komentarz