W sprawie tego koncertu dwie rzeczy były jasne od początku: że ceny biletów będą z kosmosu i że bilety rozejdą się na pniu. To w końcu Rage Against The Machine – krzyk czasów, gdy byliśmy zbuntowani.
Piątek, 14 lutego. Walentynki. Słońce wstaje nad Poznaniem. Dzień od najkrótszego w roku już o pełne dwie godziny dłuższy. Za chwile rzucą bilety na Rage`ów.
Nadal nie mogę uwierzyć, że to prawda, że chłopcy się zeszli i że za pół roku z kawałkiem wystąpią w Krakowie.
Wiadomość o ich powrocie zelektryzowała fanów w listopadzie ubiegłego roku. Minęło 9 lat od ich ostatniego wspólnego występu, a ostatnia i jedyna ich wizyta w Polsce miała miejsce w 1994 r. w Warszawie. Zespół rozpadł się po raz pierwszy w 2000 r., gdy krążek „Battle Of Los Angeles” sięgał szczytów list Billboard.
Nie byliśmy wystarczająco dojrzali
– Nie byliśmy wówczas wystarczająco dojrzali. Nie radziliśmy sobie ze sobą nawzajem. Mieliśmy polityczną wizję, graliśmy wspaniałe koncerty, ale między nami było sporo nieporozumień utrudniających tworzenie muzyki – przyznał gitarzysta Tom Morello w audycji „It’s Electric” prowadzonej przez Larsa Ulricha.
Między muzykami Rage Against The Machine i frontmanem Zackiem de la Rochą miało dochodzić do konfliktów dotyczących tego, jak powinien funkcjonować zespół.
– Nie umieliśmy sobie z tym poradzić. Ja chciałem nagrywać płyty co pół roku. Mówiłem: „Bądźmy polityczną wersją Led Zeppelin. Obalmy rząd, nagrywając najlepsze płyty, jakie kiedykolwiek powstały. Zróbmy to teraz”.
Grupa wróciła na moment siedem lat później, ograniczając aktywność do wspólnych koncertów. Kolejne rozstanie miało miejsce w 2011 r. Od tego momentu w obozie RATM zapanowała cisza.
Nie radziliśmy sobie ze sobą nawzajem. Mieliśmy polityczną wizję, graliśmy wspaniałe koncerty, ale między nami było sporo nieporozumień utrudniających tworzenie muzyki.
Tom Morello, gitarzysta Rage Against The Machine
Tom Morello, Brad Wilk i Tim Commerford połączyli w międzyczasie siły z Chrisem Cornelem w supergrupie Audioslave. Wypuścili wspólnie kilka świetnych numerów – solo w „Like a Stone” było oszałamiające w swojej prostocie, a sam kawałek został nagrodzony Grammy.
Następnie nadeszła era formacji Prophets of Rage, który trio tworzyło z chłopakami z Public Enemy i Cypress Hill. Muzycznie było nieźle – w klimatach starych dobrych Rage`ów, ale ewidentnie brakowało tego charakterystycznego w*********o śpiewu.
O reaktywacji pełnoprawnego RATM nie było jednak mowy.
– Nie ma na ten temat rozmów. Przykro mi to mówić. (…) Jeśli koncert Rage’ów kiedykolwiek się wydarzy, byłbym szczęśliwy móc w tym uczestniczyć – mówił gitarzysta Tom Morello w czerwcu ubiegłego roku.
Che Guevara w boliwijskiej dżungli
Wcześniej do powrotu odniósł się sam de la Rocha: „Nie chcę reaktywacji grupy, bo świetnie się bawię, udając Che Guevarę w boliwijskiej dżungli”. Frontman utrzymywał się m.in. z prowadzenia gier dla paramilitarnych grup buszujących za kasę po dżungli. Podobno brał w nich udział również Kim Dzong Un.
Nie było to jedyne zajęcie artysty. Muzyk pracował wcześniej nad kawałkami, które mogłyby wejść na solowy album. Nie weszły.
– Ambitnemu Zackowi ciągle coś nie pasowało – podkreśla Trent Reznor z Nine Inch Nails, który współpracował z nim przy numerach. – Zack twierdził, że to za bardzo brzmi jak RATM, a gdy coś zmienialiśmy, uważał, że to brzmi za lekko. Odczuwał ogromną presję związaną z tym. Moim zdaniem to był bardzo dobry materiał.
Krążek nigdy nie ujrzał światła dziennego. W 2017 r. de la Rocha przypomniał o sobie, wypuszczając naprawdę niezły numer pt. „Digging for Windows”.
Przez długi czas nic nie wskazywało, że chłopaki zejdą się ponownie, gdy nagle jesienią 2019 r. do ogłoszonych na początku amerykańskich miejscówek z festiwalem Coachella na czele zaczęły dołączać europejskie miasta, a w pewnym momencie w tournée wyświetlił się Kraków: 10 września 2020 roku.
Obiecałem sobie iść na ich koncert. Czekam na niego od wielu lat. W kalendarzu koncertowych uniesień to absolutny must be dla wiecznego dzieciaka w Vansach, który dorastał w tamtych czasach.
Powstali w latach 90., proponując coś świeżego. To było nowoczesne połączenie rapu z bezkompromisowym brzmieniem hard&heavy z całym inwentarzem gitarowych pisków, zgrzytów i pulsującym funkiem, muzyczny pocisk wymierzony w korporacje i polityków.
Wydali cztery albumy, kolejno: „Rage Against The Machine” (1992), „Evil Empire” (1996), „The Battle Of Los Angeles” (1999) i „Renegades” (2000).
Walkman domorosłego rebelianta
W wyblakłych już latach 90. Rage Against The Machine byli w każdym walkmanie domorosłego rebelianta. To była duża rzecz, począwszy od okładki z płonącym mnichem – w przypadku ich debiutanckiej płyty – po agresywną zawartość taśmy z tekstami kruszącymi mury.
Rage Against The Machine byli niczym odpalenie racy na stadionie wypchanym gliniarzami. Słuchanie skrzeczącego Zacka de la Rochy w otoczeniu kanonady gitarowych dziwactw Toma Morello było manifestem młodych gniewnych.
Numery takie, jak „Bombtrack”, „Killing in the name of” czy późniejsze zaangażowane polityczne kawałki z płyty „Evil Empire” były brutalnym kopaniem tyłka systemowi – nieważne jakiemu. Każdemu.
– Maszyną może być wszystko, od policji pałującej manifestujących przeciw uciskom na tle rasowym, po tryby międzynarodowego kapitalizmu mielącego wszystko na swojej drodze. I przeciw temu jesteśmy – tłumaczy nazwę Tom Morello.
Maszyną może być wszystko, od policji pałującej manifestujących przeciw uciskom na tle rasowym, po tryby międzynarodowego kapitalizmu mielącego wszystko na swojej drodze. I przeciw temu jesteśmy.
Tom Morello, gitarzysta Rage Against The Machine
Chodziło o to, żeby przeciwstawić się bliżej nieokreślonej sile, która uosabiała wszystko to, co stare i złe. Co chodzi w garniturze, nosi krawat, odbija o 7.00 rano kartę w szklanym banku i mówi nam, co robić, żeby wyjść na ludzi.
„Fuck You I Won’t Do What You Tell Me”.
Ten refren miał swoje odbicie w licznych akcjach zespołu, który zdawał się zawsze być tam, gdzie miała miejsce jakaś niesprawiedliwość, byli zawsze tam, gdzie ktoś obrywał. Słuchanie ich było doznaniem na wskroś anarchistycznym.
Walczyli z „Imperium Zła” jak chłopiec z okładki „Evil Empire”. Na celowniku Rage`ów były niesłuszne aresztowania, uciski mniejszości czy manipulacja opinią publiczną, której dopuszczały się media.
Głos niosący nadzieję
Dobrze znamy uczucie, gdy pakuje się miliardy z naszych podatków w propagandową telewizję, a w państwie kwitnie chamstwo niesione środkowym palcem ludzi, którzy nami rządzą. Tym bardziej potrzebujemy tu krzyku buntu, głosu niosącego nadzieję w walce ze skostniałym systemem czy widmem cenzury.
A propos – pamiętacie manifest z z lata 1998, gdy chłopaki z Rage Against The Machine wyszli nago na scenę i stali tak przez kilkanaście minut w milczeniu z ustami zaklejonymi taśmą i literami PMRC na klatach? Ten fuck skierowany był w stronę organizacji popierającej cenzurę muzyki i treści nieodpowiedniej dla młodzieży.
Zespół niejednokrotnie przeznaczał pieniądze z biletów ofiarom takiej czy innej niesprawiedliwości.
I teraz także ogłoszono, że część kasy z nadchodzącej trasy Public Service Announcement Tour 2020 zasili konta organizacji charytatywnych i aktywistów z regionów, w których odbywać będą się koncerty.
W ten sposób na pewno łatwiej przełknąć horrendalne ceny biletów, które odbiły się szerokim echem zaraz po ogłoszeniu, czyli chwilę przed tym ,jak wszystkie w mgnieniu oka zeszły.
Oczywiście nie zdążyłem z kupnem, ale to nic, bo jako renegata i pariasa, któremu co miesiąc odłączają telefon i tak nie miałem na nie kasy. Trzeba było zawczasu się ustatkować. Osiąść grzecznie wśród trybików wielkiej machiny, a nie przez te wszystkie lata j***ć system, jak kazał Zack, który miażdży dziś kapitalizm, rzucając bilety za pięć stów od łebka i w pre-orderze wyłącznie dla posiadaczy kart Citi Handlowego.
Jesteśmy dziś dorośli i doskonale wiemy, że kasa napędza każdą maszynę, to paliwo, bez którego nie ma jazdy.
Ale niczego nie żałuję!
Dodaj komentarz