Konsekwencje weekendowego odlotu, twarde lądowanie w pracy czy może galopada codziennych spraw – powodów jest wiele, ale początek tygodnia może okazać się wyjątkowo ciężki. My dokładamy do pieca, prezentując nowe, ciężkie brzmienia – w myśl zasady klina klinem. Tym razem coś dla fanów „Gwiezdnych Wojen”: Bantha Rider.
Ci, którzy dobrze orientują się w uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, wiedzą kim są Bantha Riderzy – tajemniczy, zamaskowani wojownicy dosiadający ogromne kosmiczne kreatury zamieszkujące planetę Tatooine. Na kinowym ekranie Bantha Riderzy nie obnosili się wprawdzie z paleniem zioła, ale po godzinach – co można zaobserwować na okładce debiutanckiej epki warszawskiego trio Bantha Rider – nie odmawiali sobie zasłużonej chwili chilloutu.
Okładka okładką, ale muzycznie Bantha Rider to bardziej ciężki łomot niż beztroski chill. Debiutancka epka warszawian zatytułowana po prostu „Bantha Rider” to ciężkie, powolne riffy i sekcja, która serwuje słuchaczowi więcej efektów specjalnych niż wszystkie części sagi George’a Lucasa razem wzięte. O zamulaniu nie ma mowy – Weedianie palą w końcu najlepsze zioło w galaktyce.
– Zespół powstał pod koniec 2015 r., przez kilka miesięcy tworząc numery z myślą o brakującym wokalu. Po nieudanych poszukiwaniach materiał w niezmienionej formie został zarejestrowany w Vintage Records i wydany na początku roku – opowiada nam Art, perkusista Bantha Rider.
– Przyznaję, że nie słyszałem o nich wcześniej. Od razu wpadła mi jednak w oko charakterystyczna nazwa. Jako fan „Gwiezdnych Wojen” odebrałem ją jako duży plus – wspomina z kolei Szymon Swoboda, właściciel Vintage Records Studio. To on odpowiada za produkcje debiutanckiej epki Bantha Rider.
– Epka była nagrywana na tzw. setkę, dlatego przed nagraniem odbyliśmy kilka prób. To, co usłyszałem, to kawał rzetelnego czadu. Ciekawostką jest, że bębniarz jest z zawodu mechanikiem samolotów. Udało nam się nagrać epkę, o której śmiało można powiedzieć: wbija w fotel – dodaje zadowolony Szymon.
Bantha Rider są przebojowi jak „Marsz Imperialny”, a to, że moc jest w nich silna, jest oczywiste jak to, że ma ona dwie strony – ciemną i jasną. Nie wiemy, po której znajduje się upalony, warszawski Bantha Rider, ale jednego jesteśmy pewni: dla polskiego stonera to nowa nadzieja.
Niech moc będzie z wami – nawet w najcięższy tydzień!
Grupę Bantha Rider znajdziecie na Facebooku via [link]. A oto jej materiał: