Jeśli uważacie, że black metal i pieśni czarnych niewolników, śpiewane do akompaniamentu łoskotu łańcuchów, to dwie zupełnie inne historie, Zeal and Ardor zburzy wasz światopogląd. Niemożliwe nie istnieje. Recenzujemy album „Devil Is Fine” projektu Zeal and Ardor.
Pewien slogan reklamowy obwieścił niedawno, że czarny to nie kolor, czarny to siła. Trzeba być naiwnym, żeby wierzyć reklamom, ale w muzyce rzeczywiście się to sprawdza. Czarna jest potęga blackmetalowego łomotu rodem z Norwegii, ale i barwa silnych, afroamerykańskich głosów, wznoszących ku niebu gromkie, spontaniczne zaśpiewy. Bo wbrew pozorom czarny niejeden ma odcień.
Pewnie żaden malarz nie wpadłby na to, by mieszać ze sobą różne nuty czerni, ale Michael Gagneux, twórca projektu Zeal and Ardor, nie jest malarzem, jest czarnoskórym, piekielnie utalentowanym muzykiem, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych.
Na swoim płytowym debiucie, przewrotnie zatytułowanym „Devil Is Fine”, Gagneux łączy ze sobą brzmienia z pozoru mające ze sobą mniej więcej tyle wspólnego co Behemoth i Whoopi Goldberg. Dość powiedzieć, że „Devil Is Fine” to mezalians blackmetalowej agresji z typowym dla gospel czy negro spirituals uduchowieniem – czyli dwóch zupełnie inaczej pojmowanych czarnych brzmień. Tu diabeł tkwi w szczegółach. Czai się gdzieś na rozdrożach noise’owego brudu („In Ashes”), mrocznych elektronicznych beatów („Sacrilegium I”) i jazzowej inwencji („Whats Is A Killer Like You Gonna Do Here”).
Szczegóły, które sprawiają, że „Devil Is Fine” tak mocno przykuwa uwagę, to także elementy wycięte wprost z niewolniczej rzeczywistości, korespondujące z klimatem wspomnianych wcześniej negro spirituals. To np. okrutny łoskot łańcuchów pobrzmiewający w otwierającym album „Devil Is Fine”, w sposób jednoznaczny przywołujący pamięć o okrutnych czasach amerykańskiego niewolnictwa. Ten sam przeraźliwy dźwięk nadaje rytm znakomitemu „Blood In The River”, gdzie wielogłosowy spirituals swobodnie przechodzi w blackmetalowe uderzenie, tworząc niepokojący, ciężki crossover.
Wyróżniającym się momentem, jeśli chodzi o cięższe oblicze „Devil Is Fine”, jest oparty na nośnej, acz wspartej gitarowym czadem, melodii „Come On Down”. Rozwinięciem tego potężnie brzmiącego bangera jest „Childrens Summon” – numer jeszcze bardziej złowrogi, jeszcze bardziej ciężki. Pozytywka, która rozkręca „Childrens Summon”, a do tego chór brzmiący jak trip do średniowiecznego Saint Denis – Gagneux skomponował to przerażająco dobrze.
Aż trudno uwierzyć, że na ten sam album, na który trafiły „Come On Down” i „Childrens Summon”, Gagneux zdołał wcisnąć brzmiący jak wyrwany z repertuaru Toma Waitsa kawałek „Whats Is A Killer Like You Gonna Do Here”. Pokazuje to, jak nieszablonowym tworem jest projekt Zeal and Ardor, jak kreatywnym i świadomym artystą jest Michael Gagneux. Co jednak urzeka najbardziej, to spójność „Devil Is Fine”, bo choć jest to krążek niedorzecznie różnorodny, wszystko tu do siebie pasuje. O przypadkowości nie ma mowy. Gagneux to muzyczny demiurg, który stworzył swój własny, pełen pierwotnych emocji świat. „Devil Is Fine” to bilet do tego świata. Ale uważajcie – w jedną stronę.
Zeal and Ardor będzie gwiazdą powracającego po przerwie Metal Hammer Festivalu. Impreza odbędzie się 21 lipca w katowickim Spodku.
Piotr Garbowski