Judas Priest to metalowi weterani, ale pomimo przeszło pół wieku na scenie zespół wciąż pozostaje aktywny, pracując nad kolejnym albumem. Premiera płyty nieco opóźni się z powodu pandemii. Rob Halford, lider Judasów, nie ukrywa, ze trudno mu pracować na odległość. „Jestem ze starej szkoły” – mówi wokalista.
Judas Priest są nie do zdarcia. Krótko po wydaniu „Firepower” w 2018 r., jednej z najgłośniejszych metalowych premier ostatnich lat, Judasi oznajmili, że intensywnie pracują nad kolejnym wydawnictwem. Legendarni heavymetalowcy jako przybliżoną datę premiery podawali nawet 2020 r., ale sprawy skomplikowały się wraz z wybuchem pandemii.
Wielu muzyków chwali się, że dobrze idzie im praca w domowych warunkach. W przypadku Judas Priest jest inaczej. Rob Halford z rezerwą podchodzi do tworzenia na odległość.
– To zupełna zmiana zasad. Chodzi mi o sposób, w jaki wpłynęło to na funkcjonowanie wszystkiego na poziomie ogólnoświatowym – w wywiadzie udzielonym AMFM Magazine ocenił wokalista, odnosząc się do pandemii.
Halford poruszył m.in. temat home office. Zdaniem frontmana Judas Priest to rozwiązanie kompromisowe, które nawet jeśli w dobie pandemii jest nieodzowne, na dłuższą metę okazuje się nieefektywne. W przypadku Judas Priest home office nie zdaje egzaminu.
– Niektórzy nasi przyjaciele tworzą przez Zooma. Spotykają się online i szlifują utwory, co dla mnie jest trudne, bo jestem ze starej szkoły. Muszę być z chłopakami w studiu, żeby pisać. Tak działa mój stary mózg – podsumował Halford.
CZYTAJ TEŻ: ROB HALFORD O WSPÓŁPRACY Z NERGALEM. „TO SIĘ WYDARZY”
Bóg metalu funkcjonuje na własnych zasadach. Nawet jeśli chwilowo trudno mu pracować, Halford cały czas snuje ambitne plany na przyszłość. Nowy album Judas Priest to zaledwie jeden z nich. Do odhaczenia wokalista ma jeszcze m.in. nagranie bluesowej płyty, o jakiej co jakiś czas opowiada w wywiadach, a także stworzenie wspólnego projektu z Nergalem (ostatnio Halford powiedział wprost: „To się wydarzy”). Imponująca aktywność, jak na kogoś, kto zdziera gardło od ponad 50 lat. Nie ma się jednak czemu dziwić – chwalebny przydomek „Metal God” zobowiązuje.