Popularny zespół opowiedział o „przygodach” na lotniskach!
Neofolkowy zespół Heilung cieszy się nieustannie rosnącą popularnością na całym świecie. Grupa podbiła serca fanów piękną muzyką i mistyczną, niepodrabianą otoczką swoich występów. W tym roku grupa wystąpiła w Polsce w sopockim amfiteatrze i przyciągnęła tysiące zainteresowanych. Pomimo pasma sukcesów Heilung miał również niemiłe perypetie związane ze swoim ekwipunkiem na który składają się kości zwierząt, futra, broń z epoki i wiele innych rzeczy bez których zespół nie wyobraża sobie zagrać koncertu.
W wywiadzie dla Metal Hammer muzycy Heilung, Kai Uwe Faust i Maria Franz opowiedzieli o kilku incydentach ze swojej kariery artystycznej.
– Pamiętam, gdy lecieliśmy do Rosji i na lotnisku zgubiliśmy naszego tłumacza, który wyszedł inną bramką. Nie mówię po rosyjsku, więc to już był problem. Dodatkowo miałem walizkę naszego kolegi Chrisa (Christophera Juula, członka zespołu). Przy odprawie wręczam nasze bagaże i ochroniarz na lotnisku robi wielkie oczy. Odkłada jedną z walizek na bok, otwiera ją a tam….miecz. Nie mogłem się z nim w żaden sposób dogadać, a on wpadł w szał i zaczął krzyczeć „Dokumenty! Dokumenty!”. Próbowałem mu wyjaśnić, że to rekwizyt i nie mamy złych zamiarów. Na szczęście w tym momencie odnalazł się nasz tłumacz, który szukał nas i usłyszał sytuację myśląc zapewne: „Ok, Kai ma kłopoty” – opowiada muzyk.
Wokalistka Heilung, Maria Franz, znalazła się w podobnej sytuacji gdy próbowała przewieźć swoje charakterystyczne rogi przez Tajlandię, co doprowadziło do biurokratycznego problemu, którego rozwiązanie zajęło sporo czasu.
– Nasze poroża spowodowały ogromny incydent w Bangkoku, gdy graliśmy tam w zeszłym roku. Okazało się, że możemy z nimi przylecieć, ale odlecieć już nie. To szalone – mówi artystka. – Nie mieliśmy pojęcia o tym przepisie, więc utknęliśmy na lotnisku w stolicy Tajlandii. Były potrzebne pieczątki i potwierdzenia, których w żaden sposób nie mogliśmy uzyskać. Na szczęście pomogła nam agencja Danish Music Society i podczas lotów do Australii i Nowej Zelandii musieliśmy składać specjalne wnioski na każdą rzecz z drewna, skóry, futer czy innych materiałów. Dosłownie na wszystko. To było wyzwanie – dodaje.
Kai podzielił się również historią z londyńskiego lotniska Heathrow.
– Przechodząc przez odprawę na Heathrow miałem spakowane włócznie w długiej rurze. Idę z nią na ramieniu, przechodzę przez bramkę i nagle sygnał alarmujący. Odchodzę z celnikiem na bok, pokazuję mu zawartość pełną włóczni i wyjaśniam, że to rekwizyty artystyczne. W Europie zazwyczaj łatwiej i szybciej się z nimi rozmawia – mówi z uśmiechem.