Lamb of God – „Omens”
Data premiery: 7 października 2022
Gatunek: groove metal
Wytwórnia: Epic Records/Nuclear Blast
W niedawnym wywiadzie były basista Megadeth, Dave Ellefson, stwierdził, że Lamb of God był zespołem, który na początku XXI w. pomógł ocalić muzykę metalową, stojącą przed widmem zmierzchu w konfrontacji z popularnością takich gatunków, jak grunge. Kwintet z Virginii na przestrzeni swojej trwającej już ćwierć wieku kariery stał się absolutnym gigantem metalu. Udowadnia to wyśmienitymi koncertami oraz bogatą dyskografią. Zamyka ją wydany w 2022 r. album „Omens”.
Śledzę karierę „Baranka Bożego” od premiery albumu „Wrath” który zrobił z nich zespół światowego formatu i otworzył dostęp na wszystkie klubowe i festiwalowe sceny. Zespół wypracował również charakterystyczne brzmienie za którego aranżacje odpowiadają dwaj gitarowi mistrzowie – Mark Morton i Willie Adler. Jednak tym co najbardziej charakterystyczne dla wielu fanów zespołu jest wokalno-sceniczna aparycja frontmana, Randy’ego Blythe’a. Blythe jak prawdziwe zwierzę scenicznie nie oszczędza się zarówno w studio jak i na scenie wykrzykując z siebie swoje mocne, bezkompromisowe teksty.
Na początku 2020 roku Lamb of God, podobnie jak wszyscy artyści, zostali uziemieni w domach i mając niewiele do roboty zabrał się ostro za komponowanie czego efektem są płyta „Lamb of God” i wydana w 2022 roku następny krążek „Omens”. Dwa ostatnie krążki zespołu to również zmiana na stanowisku perkusisty gdzie wieloletniego pałkera, Chrisa Adlera, zastąpił Art Cruz. Jednak czy to odbiło się na brzmieniu zespołu? W żadnym wypadku. Nowy album to kolejny dowód na to, że Lamb of God ma swoisty dryg do tworzenia ciężkich, pełnych groove’u i przebojowości utworów. Już od pierwszego numeru „Nevermore” zespół sunie niczym machina absolutnego zniszczenia a Randy Blythe modulując głosem prowadzi nas swoją narracją. W kolejnych numerach również nie ma mowy o taryfie ulgowej: „Vanishing” kopie po uszach pierwotną agresją i pokazuje, że pomimo bycia weteranem sceny Lamb of God dalej ma w sobie tę pierwotną, gówniarską agresję którą emanowali już w połowie lat dziewięćdziesiątych jako Burn The Priest. Podobnie jest z „To The Grave” który straszliwie kojarzy mi się z płytą „As The Palaces Burn. Cała płyta „Omens” to zasuw na najwyższych obrotach gdzie nie ma miejsca na oddech. Lamb of God jako solidni wyrobnicy z Ameryki mają swoje patenty na pisanie utworów z których korzystają i zamieniają je w świetną muzykę. Jedynym numerem jaki wyróżnia się na albumie jest „September Song”. Sześć minut pompatycznego ekstremum okraszonego chwytającym za serce, wręcz filmowym klimatem i chyba jeden z najbardziej pompatycznych utworów w historii zespołu. Spokojnie można postawić tę kompozycję obok „King Me” z płyty „Resolution” oraz „Reclamation” z płyty „Wrath”.
Jedyne do czego mogę się przyczepić to to, że w przypadku Lamb of God częstotliwość wydawania albumu co dwa lata to zdecydowanie za szybko. Z takiej muzyki należy wycisnąć wszystkie soki i dać sobie spokojnie trzy, cztery lata na przygotowanie następcy. Ale jestem w stanie zrozumieć potrzebę tworzenia w pandemii, głód kompozycyjny i tak dalej. Teraz „Baranek Boży” ma do wypromowania dwa albumy naraz więc liczę, że następca ukaże się nie wcześniej niż właśnie za trzy lata. Dlatego też album „Omens” nie jest dla mnie szczytowym osiągnięciem zespołu jak to było w przypadku mojej „złotej trójki” – „Sacrament”, „Wrath” i „Resolution”. Ale śmiało stwierdzam, że to płyta solidna i dobra która dostarcza to do czego Lamb of God przyzwyczaja nas od początku. To grupa która nie eksperymentuje za wiele a jak już to czyni, to jako delikatne doprawienie znanych i lubianych przez fanów rozwiązań kompozycyjnych. No i nie byłoby Lamb of God bez tekstów Randy’ego który w dosadny sposób komentuje otaczającą nas rzeczywistość i dzieli się swoimi spostrzeżeniami. A inspiracji do pisania na pewno mu nie zabraknie bo jak sam powiedział kiedyś w wywiadzie: „Złe czasy dla świata to dobre czasy dla metalu”. Dlatego Lamb of God było, jest i będzie znakiem jakości w metalu jeszcze przez wiele lat.
Michał Drab
Dodaj komentarz