Folk nie wydaje się czymś szczególnie złowrogim. Spokojna muzyka, konserwatywny sposób ubierania się – jeśli z tym kojarzycie folk, koniecznie musicie zobaczyć te filmy. Kiedy prastare wierzenia i religie na warsztat biorą twórcy horrorów, możecie mieć pewność, że nie będzie zmiłuj. Oto kilka dowodów!
Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015); reż. R. Eggersa
Nowa Anglia, lata 30. XVII w. William i Katherine wiodą przeciętne życie wraz z piątką dzieci. Niespodziewanie ich nowo narodzony syn znika, a plony zaczynają gnić. Wtedy pewna mroczna siła sprawia, że członkowie rodziny zwracają się przeciwko sobie, a sielanka zamienia się w prawdziwy koszmar.
Noc demona (1957); reż. J. Tourneur
Dr. John Holden przyjeżdża do Londynu na paranormalno-psychologiczne sympozjum, którego celem jest zdemaskowanie lidera kultu satanistycznego Juliana Karswella. Naukowiec nie wierzy w moc Karswella, dlatego też łatwo zgadza się na zatrzymanie w jego posiadłości. To okazuje się bardzo złą decyzją. Jedno jest pewne: „Noc demona” nie pozwoli wam zasnąć.
Miasto umarłych (1960); reż. J. L. Moxey
Studentka namówiona przez swojego profesora historii udaje się na wieś do jego rodzinnej miejscowości Whitewood w stanie Massachusetts, aby w ramach zaliczenia odszukać dokumenty potrzebne do badań nad czarną magią. Sprawa zaczyna się komplikować, gdy dziewczyna spotyka tajemnicze kobiety planujące… złożyć ją na stosie w ramach ofiary dla Szatana (sic!). Dalej jest jeszcze ciekawiej. Łapcie!
Rytuał (2017); reż. D. Bruckner
Czwórka dawnych przyjaciół, którzy ostatnio rzadko się widują, wybiera się do Szwecji na wędrówkę po górach. Wyprawa mogłaby okazać się kolejną niewiele znaczącą wycieczką, gdyby nie to, że bohaterowie trafiają do miejsca, w którym odbywa się dość makabryczny ludowy rytuał. Naprawdę polecamy!
Midsommar. W biały dzień (2019); reż. A. Aster
Paczka studentów w czasie wakacji odwiedza całkowicie odizolowaną od świata szwedzką wioskę. Ma być chill, hippisowska atmosfera i narkotyczny odjazd, ale wioska nie jest tym, czym się wydaje. Ludowe praktyki miejscowych z czasem stają się coraz bardziej przerażające. Zaczyna się rozpaczliwa walka o przetrwanie, a wszystko to w biały dzień. Według nas to jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat. Nie polecamy jednak zbyt wrażliwym osobom. Film jest na tyle mocny, że można się zrazić do jakichkolwiek folkowych klimatów.
Z lasu (2015); reż. C. Hardy
Adam zajmuje się ochroną przyrody. Bohater w ramach pracy wraz rodziną zostaje wysłany do Irlandii, gdzie ma zamieszkać w starym domu w środku ogromnego lasu. Brzmi jak dobry slasher, ale nie tym razem. Od samego początku pobytu miejscowi opowiadają Adamowi pewne ludowe irlandzkie legendy i ostrzegają przed nieznanym złem ukrywającym się w lesie. Jest się czego bać!
Kult (2006); reż. N. LaBute
Szeryf Edward Malus (w tej roli znakomity Nicolas Cage) kilka lat temu niechcący przyczynił się do śmierci pewnej dziewczynki. Pewnego dnia jego była dziewczyna prosi go o pomoc w odnalezieniu córki. Śledztwo prowadzi szeryfa na niewielką wyspę. Mężczyzna odkrywa, że na wyspie odbywają się osobliwe okultystyczne seanse, a ich osobliwi uczestnicy oddają cześć pogańskim bóstwom. Możecie się domyślić, że lokalsi nie są zbyt przyjaźni. Uwierzcie nam, że lepiej byłoby trafić do Nowej Huty czy na inne Bałuty niż na ich wyspę.
Wąż i tęcza (1988); reż. W. Craven
Najczęściej wykorzystywany przez twórców horrorów jest folklor anglosaski, ale jak się okazuje, folk rodem z Haiti też może być świetnym kontekstem dla filmu grozy, co filmem „Wąż i tęcza” udowodnił niezawodny Wes Craven. Na zlecenie dużego koncernu farmaceutycznego niestrudzony podróżnik Dennis Allan udaje się na Haiti, by tam dowiedzieć się więcej o tajemniczym proszku, który zapewnia ludziom nieśmiertelność. Misja od początku wydaje się szalona, a obłęd narasta z każdą kolejną minutą filmu. Film z drugim dnem i dusznym, środkowoamerykańskim klimatem. Warto obejrzeć.
Demon (2015); reż. M. Wrona
Przygotowując zestawienia z horrorami, rzadko polecamy polskie filmy, ale tym razem jest ku temu znakomita okazja. „Demon” Marcina Wrony to film wyjątkowy pod wieloma względami. I nie chodzi wyłącznie o tragiczny kontekst (Wrona popełnił samobójstwo podczas festiwalu, na którym pokazywany był „Demon”), a o geniusz, jaki z każdą minutą filmu staje się coraz bardziej widoczny. Film na początku wydaje się nawet zabawny, choć coś dziwnie niepokojącego od pierwszych scen wisi w powietrzu. Pokazany w filmie ślub w iście polskim wydaniu zmienia się w koszmar, gdy na jaw wychodzą przerażające fakty. Upiory z zaświatów i opętania, a wszystko to w rodzimym, słowiańskim duchu przedstawione ze smakiem i mistrzowską finezją, do tego w bezpretensjonalnie romantycznym wydaniu. Ten film po prostu trzeba zobaczyć!