To był dla nich ważny rok. Zmiana wydawcy, premiera drugiej płyty, koncerty na Woodstocku i Jarocinie – w ostatnich miesiącach Ted Nemeth nie próżnowali. Spotkaliśmy się z grupą przy okazji poznańskiego koncertu, po którym w ciasnym backstage’u, zmęczeni i zblazowani, rozmawialiśmy o „Ctrl C”, przerabianiu starego golfa na kabriolet i permanentnej ucieczce przed nijakością. Sprawdźcie nasz wywiad!
Kończycie trasę wcześniej niż planowaliście. Biorąc pod uwagę, że promujecie album, nad którym ciężko pracowaliście, musicie być zawiedzeni. Długo się wahaliście, zanim ostatecznie odwołaliście te koncerty?
Patryk Pietrzak: Na pewno nie zrobiliśmy tego ze względów, o których mówisz. Nie rozważaliśmy tego w ten sposób, że nagle nie wypromujemy płyty itd. Kiedy zobaczyliśmy Wojtka z tą nogą po koncercie w Warszawie, nie braliśmy pod uwagę innej możliwości. Kierowaliśmy się jego zdrowiem, po prostu.
Patryk, przed koncertem powiedziałeś mi, że „CTRL C” to zapis wchodzenia Ted Nemeth w dorosłość. Mógłbyś to rozwinąć?
PP: Nie chcę, żeby było tak, że mówię w imieniu chłopaków. Oczywiście zmieniamy się jako ludzie, ale mogę wypowiadać się wyłącznie za siebie. Powiedziałem ci, że teksty na „CTRL C” to jest moje wchodzenie w dorosłość, co w sumie też jest trochę głupie, bo mam 26 lat, więc niby już jestem dorosły. No ale tak, mam wrażenie, że te ostatnie 2-3 lata były dla mnie znaczące, dla chłopaków gdzieś tam pewnie również.
Michał Gibki: Ja mogę dodać, że wydanie tej płyty to jest takie postanowienie, że gramy dalej, że dalej będziemy to robić.
A mieliście w związku z tym wątpliwości?
PP: Ja nie.
Wojciech Wierzba: Ja też nie.
Mateusz Dziworski: No ja też nie.
PP: Ja jestem trochę zaskoczony. Nie było takiego momentu, że usiedliśmy i zastanawialiśmy się, czy będziemy dalej grać, czy nie. W ogóle się nad tym nie zastanawialiśmy. Wcześniej pytałeś, czy mieliśmy syndrom drugiej płyty. Ja zupełnie czegoś takiego nie odczuwam, bo nie mam potrzeby przeskakiwania samego siebie. To wszystko to jest naturalny ciąg zdarzeń.
W waszym przypadku syndrom drugiej płyty byłby uzasadniony. „Ostatni krzyk mody” był bardzo mocnym debiutem. W pewnym sensie wyrobił wam markę. Być może jeszcze to do was nie dotarło.
PP: Niesamowite rzeczy opowiadasz.
MD: To tak naprawdę dużo prostsze niż się wydaje. Gramy muzykę i nie myślimy nad tym, czy płyta będzie dojrzała albo czy będzie syndrom drugiej płyty i jak tego nie s********ć. Może problem z nami polega na tym, że ogólnie za dużo nie myślimy. W sensie: gramy, robimy to, a jeżeli komuś się podoba, to po prostu się cieszymy.
Kim był właściciel golfa, którego pozbawiliście dachu w klipie do „Skowronków”?
WW: To był golf kupiony na potrzeby klipu. Wzięliśmy go z Bielska-Białej, potem przewieźliśmy do Łodzi. No i zrobiliśmy z nim porządek. (śmiech)
PP: Trudno nam było się z tym golfem rozstać, bo to było tak, że w jednym miejscu w Łodzi obcięliśmy tego golfa, a później pojechaliśmy nim kilkadziesiąt kilometrów za Łódź, żeby zrobić zdjęcia.
WW: Dokładnie 40 km.
PP: No tak, czyli wyobraź sobie 40 km z obciętym dachem, bez żadnych papierów…
WW: Papiery były, ale nieważne.
PP: Nie mogły być ważne, skoro obcięliśmy dach. W każdym razie jeździliśmy tak po polnych drogach, nagrywaliśmy ujęcia. Po wszystkim zastanawialiśmy się, co z nim zrobić. Był tak super, że chcieliśmy go sobie zostawić.
I zostawiliście?
WW: Nie, zezłomowaliśmy go.
PP: Wiesz, ten moment, kiedy obcinaliśmy dach, to było niesamowite. Nie mieliśmy pojęcia, czy to się w ogóle uda. Okazało się, że dach jest niezależną częścią auta i można go odciąć. Dużo ludzi mówiło nam, że auto się złamie, że nie pojedzie itd., a my, k***a, zrobiliśmy nim jeszcze 40 km!
WW: Nawet się nie zająknął.
A co z dachem?
PP: Wystawiliśmy go na ulicę. Wieczorem już go nie było. Pozdrawiamy mieszkańców podwórka przy ulicy 6 sierpnia w Łodzi.
Wyobraźcie sobie, że mija kilka lat i robicie remake klipu do „Skowronek”. Jakiej furze obcięlibyście wtedy dach?
WW: Takiej samej.
MD: Albo jeszcze gorszej.
Spodziewałem się, że rzucicie co najmniej bmw.
PP: To byłoby zmarnowanie auta. To też było zmarnowanie auta, ale w imię czegoś. Trudno to wyjaśnić, ale taki był pomysł. Ja na pewno nie pociąłbym bmw. Nie dlatego, że to bmw, ale dlatego, że już to zrobiliśmy. Może teraz coś innego potniemy.
MD: W następnym klipie dospawamy dach (śmiech).
No to powiedzcie, co będzie następnym singlem.
PP: Z „CTRL C”?
Mhm.
PP: Nie wiem, czy to dobry moment, żeby o tym mówić. Planowaliśmy 2 klipy i 2 single, ale to się rozszerzy. Osobiście wolałbym tego nie zdradzać.
W niedawnym wywiadzie dla Rock Blog 33 powiedzieliście, że jesteście wrogami nijakości. Jaki jest wasz sposób, by od niej uciec? Bo ja nie mam wątpliwości, że dobrze wam to wychodzi.
PP: Chyba zaangażowanie, wiesz?
MD: Moim zdaniem ważne jest też to, żeby nie bać się pewnych rzeczy. Czyli np. jeżeli robisz coś przez 5 lat, to teraz spróbuj to zrobić zupełnie odwrotnie. Czasem ktoś z zewnątrz musi ci to doradzić. W naszym przypadku był to Paweł Cieślak, nasz producent, który wziął naszą muzykę, przemielił i zauważył rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia. Dzięki niemu jest to inne.
Jakie konkretnie rzeczy dostrzegł Paweł?
PP: To jest tak, że masz pewne wyobrażenia, robisz coś od dłuższego czasu i nagle przychodzi ktoś, kto potrafi spojrzeć na to z innej perspektywy, bez ramek, wychodzi poza pudełko. Chodzi ci o konkretne rzeczy? Nie wiem, czy potrafiłbym wymienić. Wiesz, czasem masz ochotę zrobić coś według tych wyobrażeń, które już znasz, ale lepiej jest, jeśli zrobisz coś inaczej, w mniej bezpieczny dla siebie sposób, nie wiedząc, czy będzie z tego kompletna klapa, czy może odkryjesz coś zupełnie nowego.
MD: Niektórzy ludzie powiedzą ci, że to, co zrobiłeś, jest słabe, inni mogą powiedzieć, że to bardzo dobre. Najgorzej, kiedy pojawia się obojętność na zasadzie: „Okej, jest spoko”. Ja osobiście wolę szczerość.
Patryk, jesteś zawodowym aktorem. Patrząc na twoje zachowanie na scenie, trudno oprzeć się wrażeniu, że to, co robisz z Ted Nemeth na koncertach, jest swego rodzaju spektaklem, czasem zakrawającym o bezczelne prowokowanie publiczności. Na ile rzeczywiście tak jest?
PP: Widziałeś taki film „Man on the Moon” z Jimem Carreyem? To jest o życiu Andy’ego Kaufmanna. Jest na Netflixie taki dokument „Jim & Andy”, bardzo fajny, w którym Jim Carrey pokazuje swoje przygotowania do tej roli. Ten dokument czekał na wypuszczenie 20 lat. Na samym początku filmu Andy Kaufmann, którego gra Jim Carrey, gra na scenie i totalnie mu nie idzie. W sensie: śpiewa jakąś piosenkę o psach, niby się z tego śmieje, ale jest to żenujące. Później siedzi z gościem przy barze i zastanawia się: „Dlaczego nie mogę tego robić?”, a ten gość mu odpowiada: „To jest showbiznes. Musi byś show i musi być biznes. Jeżeli nie ma show, to nie ma biznesu”. I to jest trochę odpowiedź na twoje pytanie. To jest trochę show. Powiem więcej – to musi być show i nie chodzi tu o jakieś nieszczere pobudki. Po to przychodzą ludzie i po to to robię. Chodzi o to, żeby na moment się zapomnieć, robić to, co podpowiada instynkt. Kiedy zdawałem do szkoły aktorskiej, nie wiedziałem, co robić po liceum. Powiedziałem na egzaminach wstępnych, że granie muzyki jest bardzo podobne do teatru. Mówiłem, że mam zespół, że to chcę robić w życiu, ale nie wiem, co robić innego. Zapytali, dlaczego nie będę grał w zespole. Powiedziałem, że będę grał w zespole, ale chcę poznać coś innego, a teatr jest najbardziej podobny do koncertów. Może to rozwlekła odpowiedź, ale tak mniej więcej to wygląda.
To kiedy wracacie z koncertami?
WW: W styczniu gramy WOŚP w Pszczynie. Jeszcze w tym roku została nam Łódź. A co dalej?
PP: Przede wszystkim to nie odwołaliśmy koncertów, po prostu je przełożyliśmy. Załatwiamy te daty. Lista się powiększa, a pewnie coś jeszcze nam dojdzie. Zaczniemy pewnie w lutym.
Rozmawiał: Piotr Garbowski
fot. Błażej Grochulski