To nie był łatwy rok dla sceny rockowo-metalowej. Odeszło wielu wspaniałych artystów. Chester Bennington, Chris Cornell – to zaledwie dwie wielkie postaci, których już z nami nie ma. Wspominamy gwiazdy ciężkich brzmień, które zmarły w 2017 r.
Zanim rok 2017 na dobre się rozpoczął, odszedł George Michael. Nieoczekiwana wiadomość o jego śmierci, która obiegła świat w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, 26 grudnia 2016 r., była początkiem feralnej serii.
Niedługo później, 22 stycznia, zmarł Jaki Liebzeit, współzałożyciel i perkusista krautrockowej formacji Can. Jako przyczynę zgonu podano nagłe zapalenie płuc.
„Odszedł we śnie, w otoczeniu swoich bliskich” – dzień po śmierci Liebzeita informował zespół. – „Ogromnie będzie nam go brakować”.
Kilka dni później świat żegnał już kolejną legendę. 31 stycznia manager Johna Wettona, basisty takich grup, jak King Crimson, UK czy Asia, poinformował o śmierci artysty. Tym razem przyczyną zgonu był rak jelita grubego, z którym Wetton zmagał się od ponad 2 lat. Pomimo walki z chorobą i zaawansowanej chemioterapii legendarny basista latem 2017 r. planował wrócić na scenę. Niestety, tak się nie stało. Miał 67 lat.
W marcu 2017 r. żegnaliśmy kolejną legendę. Dokładnie 18 marca wiadomość o śmierci Chucka Berry’ego podała policja stanu Missouri.
„Wzorowali się na nim The Beatles, The Rolling Stones i wiele innych legend, jego utwory to kamienie milowe muzyki rockowej. Odszedł Chuck Berry, ojciec rock’n’rolla” – pisaliśmy, żegnając Berry’ego.
W tym roku Chuck Berry miał wydać nowy album, pierwszy longplay od blisko czterech dekad. Teraz już wiemy, że album ostatecznie się nie ukaże. Chuck Berry miał 90 lat.
Tak podeszłego wieku nie dożył Chris Cornell, którego śmierć była dla nas szokiem. Głos Soundgarden i Audioslave miał 52 lata. Zmarł 18 maja, popełniając samobójstwo w pokoju hotelowym po koncercie w Detroit.
„Niesamowicie utalentowany. Niesamowicie młody. Niesamowicie będzie go brakować” – na wiadomość o śmierci Cornella zareagował Jimmy Page, gitarzysta Led Zeppelin.
„Kocham cię, bracie” – wokalistę opłakiwał Tom Morello, który z Cornellem występował w Audioslave. Jak przyznał, krótko przed śmiercią rozmawiał z Cornellem o powrocie supergrupy. Jego zdaniem wokalista nie okazywał oznak wewnętrznych problemów. Te jednak targały nim od dawna.
Ze swoimi demonami Cornell walczył, zażywając liczne leki. Raport toksykologiczny wykazał, że w momencie śmierci w jego ciele znajdowały się lorazepam, nalokson i inne substancje. Mimo to lekarz sądowy hrabstwa Wayne, na którego terenie znajduje się Detroit, orzekł, że żaden z wymienionych środków w sposób bezpośredni nie przyczynił się do śmierci artysty.
Cornell osierocił trójkę dzieci. 25 września wokalista został oficjalnie uhonorowany nagrodą Kawalera praw człowieka za działalność na rzecz ofiar klęsk humanitarnych oraz „The Promise” – swój ostatni utwór.
Dwa miesiące po Chrisie Cornellu – w dniu jego urodzin, 20 lipca – odszedł inny wielki głos rocka ostatnich dwóch dekad. Wieść o śmierci Chestera Benningtona, którą przekazał serwis TMZ, wstrząsnęła środowiskiem rockowo-metalowym. Podobnie jak Chris Cornell, Chester Bennington również popełnił samobójstwo – i podobnie jak on, zręcznie kamuflował swoje problemy.
Chester Bennington walczył ze swoimi demonami, od czasu do czasu wspominając o nich w wywiadach. Upust emocjom dał, kiedy fani atakowali najnowszy album Linkin Park (krążek ukazał się 19 maja 2017 r. – red.).
„Okej, pieprzyć ich. Nie potrzebujemy takich fanów” – mówił o hejterach zarzucających Linkin Park komercję i zbyt niski ukłon w stronę popu. Jego reakcja na hejt była jak pęknięcie skorupy, skrywającej prawdziwy wulkan negatywnych emocji.
Ale Chester do ostatnich dni pozostawał pogodny. Nic nie zwiastowało tragedii, do jakiej miało dojść 20 lipca na terenie posiadłości wokalisty w kalifornijskim Palos Verdes. Zachowanie Benningtona nawet na filmie nagranym kilkanaście godzin przed popełnieniem przez niego samobójstwa (film na Twitterze opublikowała żona artysty – red.) nie zdradzało żadnych oznak depresji. Chester był zbyt dobrym aktorem i nie dał sobie pomóc.
Śmierć muzyka wywołała lawinę komentarzy i pogłębioną refleksję na temat depresji.
– Nie jestem osobą, która zmaga się z depresją, nie mogę więc tego zrozumieć. Jeśli jednak znasz kogoś, kto ma problemy z uzależnieniem lub depresją, to naprawdę poważna rzecz. Zawsze upewnij się, że takie osoby wiedzą, że jesteś obok. Powinniśmy się nawzajem wspierać – w kontekście śmierci Benningtona wypowiadał się Tom Morello, obecnie gitarzysta Prophets of Rage.
Chester miał 41 lat.
Także w ostatnich dniach żegnaliśmy legendy. 2 października odszedł Tom Petty, dzień wcześniej doznając rozległego ataku serca.
Petty miał 66 lat. Do końca pozostawał aktywny koncertowo. Swoją ostatnią trasę zakończył 25 września, grając w Los Angeles. Kolejny występ miał dać 8 listopada w Nowym Jorku. Dziś już wiemy, że wokalista Heartbreakers nigdy więcej nie pojawi się na scenie.
Kolejna legenda, którą żegnaliśmy w tym roku (mamy nadzieję, że ostatnia), to George Young, starszy brat Malcolma i Angusa Younga, producent wczesnych albumów AC/DC.
„Z żalem zawiadamiamy o odejściu naszego ukochanego brata i mentora George’a Younga. Bez jego pomocy i wsparcia nie byłoby AC/DC” – George’a Younga żegnali członkowie AC/DC.
George Redburn Young urodził się 6 listopada 1947 r. W latach 1963-1969 był członkiem popularnego wówczas zespołu The Easybeats. Jako producent współtworzył brzmienie wczesnych płyt AC/DC, na krótko zajmując również w zespole miejsce gitarzysty basowego. Ostatnim albumem, który wyprodukował dla zespołu, był „Stiff Upper Lip” z 2000 r.
fot. Stefan Brending (CC BY-SA 3.0)