Szczerość i bezkompromisowość to kluczowe wartości w rock’n’rollu, a schemat postrzegania muzyków rockowych jest dziś inny niż trzydzieści czy czterdzieści lat temu. Wiedzą o tym członkowie łódzkiego zespołu Bruklin, z którymi porozmawialiśmy o kondycji rocka, prawdziwości artystycznej i o tym, czym jest sukces w branży muzycznej.
Czym jest dla Was Rock n’ roll?
Rafał Napieralski: Bardzo dobre pytanie. Moim zdaniem rock n’ roll to jakiś rodzaj postawy życiowej oraz ściśle powiązany z nią gatunek muzyczny. Głównym założeniem jest brak przyzwolenia na kłamstwo, które w pewnym sensie wiąże się ze sprawami pokoleniowo-systemowymi. W końcu ktoś stwierdził, że zacznie głośno mówić o tym, że nie jest to w porządku i taka postawa jest mi najbliższa. Ta interpretacja jest też trochę zależna od tego o jakim stylu mówimy, bo rock n’ roll jest bardzo pojemny jako gatunek. Jednak we wszystkich odmianach centralnym punktem jest niechęć pójścia na kompromisy i sprzeciw wobec hipokryzji.
Bartłomiej Makrocki: Gdybyś zapytał mnie o to w latach osiemdziesiątych, to pewnie odpowiedziałbym, że dużo narkotyków, alkohol i piękne dziewczyny (śmiech). Moim zdaniem dziś jest to totalny undergound, muzyka która zeszła do niszy w porównaniu do lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Jest to przede wszystkim muzyka, która cały czas niesie za sobą jakieś przesłanie. Obecnie mamy muzykę „fast-foodową”, czyli taką która ma dotrzeć do jak największej grupy ludzi i szybko się sprzedać. Na szczęście czasy się zmieniają i rock wraca do łask. A sam rock to przede wszystkim moje dzieciństwo kiedy razem z tatą słuchaliśmy płyt winylowych. Już wtedy chciałem być muzykiem i spełniłem to marzenie.
Wasz najnowszy album nosi tytuł „Szumopolita”. Jak interpretować to słowo?
RN: Szumopolita to neologizm, który powstał przy okazji formowania się zespołu. Okazało się, że ten termin jest bardzo adekwatny do tego co chcemy przekazać. Szumopolita to w naszym rozumieniu osoba, która jest poddana szumom. A patrząc na czasy w których żyjemy jesteśmy stale poddani wszelkiego rodzaju szumom. Są to szumy dźwiękowe, informacyjne czy graficzne. W każdej chwili atakują nas wszelkiego rodzaju bodźce. Chcieliśmy przedstawić świat z tej drugiej strony i wyłowić z tego szumu istotną esencję. Na naszej nowej płycie są utwory o emocjach, o wydarzeniach jakie nas otaczają. Staraliśmy się pisać utwory jak najbardziej uniwersalne, które mamy nadzieję, że nie stracą na ważności w przyszłości.
BM: Zgadzam się z Rafałem. We współczesnym świecie jesteśmy non stop atakowani przeróżnymi szumami. Sam się łapię na tym, że czasem jestem wręcz „przyklejony” do telefonu. Jeśli chodzi o utwory to starałem się pisać takie teksty żeby były aktualne w każdym czasie i o każdej porze. Jedna z piosenek o tytule „Nić Ariadny” jest ewidentnie o zamknięciu w czasach pandemii, jednak starałem się nie celować jeden do jednego w opisywanie konkretnych wydarzeń.
Jak wygląda praca w zespole Bruklin? Czy tworzą konkretne osoby, czy jednak nad utworami pracują wszyscy członkowie?
BM: U nas panuje stuprocentowa demokracja. Każdy utwór na płycie „Szumopolita” powstawał w następujący sposób: Najpierw Rafał, Dawid, Tomek i Jarek spotykali się tworząc ścieżkę dźwiękową, następnie wersja instrumentalna trafiała do mnie i pisałem tekst. Są takie utwory jak chociażby singlowe „Femme Fatale” czy „Kot” do których słowa napisałem w 15-20 minut. Grzegorz Ciechowski powiedział kiedyś, że dla niego utwór jest skończony gdy jest postawiona ostatnia kropka w tekście i absolutnie się z tym zgadzam. Często mam tak, że temat i pierwsze wersy pojawiają mi się od razu słuchając tego, co stworzyli chłopaki w wersji instrumentalnej.
RN: Odnośnie procesu twórczego mam takie przekonanie, że zespół kiedy dopiero powstaje jest czymś w rodzaju „pustej kartki”. Nie ma żadnych łatek ani ram stylistycznych. Nasza debiutancka EP-ka zatytułowana „#nieznam” miała dać pierwsze wyobrażenie o zespole. Debiut jest znacznie bardziej przekrojowy i dopiero teraz powstają pewne ramy i konwencje twórcze. Album „Szumopolita” nie jest też wbrew pozorom koncept albumem. Te piosenki powstały bardzo spontanicznie i cieszymy się, że mieliśmy całkowitą swobodę przy jej tworzeniu.
Bardzo spodobał mi się zabieg użycia szumów jako przerywników co kilka utworów. Trochę skojarzyło mi się to z aktami teatralnymi. Skąd ten pomysł?
RN: Dzięki, że o tym wspomniałeś. Tutaj duże podziękowania dla naszego przyjaciela, Błażeja Kanclerza, który jest realizatorem dźwięku w branży filmowej. Poprosiliśmy go o stworzenie ścieżek, które imitują szumy z jakimi spotykamy się codziennie. Chodziło też o to żeby przedstawić jak dziś jest odbierana muzyka. Robi się to często w biegu, w podróży bądź też przy okazji. Chcieliśmy przedstawić sytuacje że pomiędzy utworami dzieje się ten cały bałagan dnia codziennego. Może nawet ktoś złapie się na tym, że mu sprzęt przestaje działać (śmiech).
Jako zespół pochodzicie z Łodzi. Jak to miasto oddziałuje na Waszą twórczość?
BM: Łódź to miasto w którym się wychowaliśmy. Jest dla nas stacją-matką. Jeden z utworów, czyli „Liny i bruk” jest poświęcony Łodzi. Nie użyłem tam jednak nazwy miasta ze względu na to aby każdy odbiorca mógł się utożsamić ze swoim miejscem zamieszkania. Sama Łódź jest dla nas bardzo ważna. Tu żyjemy, pracujemy, mamy rodziny i znajomych. Gdybym miał stąd kiedyś wyjechać to nie wiem czy odnalazłbym się gdzieś indziej. Łódź na przestrzeni lat zmieniała się bardzo mocno. Kiedyś był tu brud, syf i stojące w centrum budki z hamburgerami i kebabami. Od tamtego czasu jednak mocno ewoluowało i jest cudownym miastem do życia.
RN: Dokładnie tak jest jak mówi Bartek. Każdy człowiek chcąc nie chcąc ma miejsce do którego wraca. Oczywiście nie zawsze to miejsce wiąże się wyłącznie z miłymi chwilami i siłą rzeczy korzenie z których się wywodzimy ma ogromny wpływ na naszą twórczość. Nie chcemy się od tego odcinać.
W czerwcu 2023 zagraliście jako support zespołu Airbourne, który jest absolutną gwiazdą w świecie rocka. Jak wspominacie te koncerty i odbiór publiczności?
RN: To były świetne występy. Nasz menadżer zauważył, że są te koncerty i zapytał czy jest już na nie jakiś support. Nie było i to nam przypadła ta rola. Na początku trochę się obawialiśmy, że jako zespół który gra trochę mniej riffowo niż Airbourne publiczność może nas nie „kupić” to koniec końców miło się zaskoczyliśmy. Po koncercie w Poznaniu podchodzili do nas ludzie i mówili, że rzadko się zdarza żeby na koncercie był tak dobry support. Co nam pomogło to na pewno fakt, że wcześniej graliśmy koncerty z Nocnym Kochankiem i oni mają produkcje na bardzo wysokim poziomie co niewątpliwie przekuło się na naszą pewność podczas koncertów z Airbourne.
Czy macie wrażenie jako muzycy, ale również słuchacze, że dziś publiczność jest bardziej otwarta niż wcześniej na zespoły, które grają inaczej niż np. główna gwiazda danego koncertu?
BM: Już każdy koncert przed Nocnym Kochankiem był dla nas wyjątkowy. To raczej zupełni inny target ludzi, którzy mogliby nas słuchać, więc były też pewne obawy jak będziemy odebrani. Jak się okazało – zupełnie bezpodstawne. Już po pierwszym koncercie z Nocnym Kochankiem zorientowaliśmy się, że ta publiczność jest bardzo pozytywnie nastawiona i na większości koncertów z Nocnym Kochankiem ludzie po naszym secie krzyczeli BIS, co rzadko się zdarza w przypadku supportów. Podobnie było w przypadku koncertów z Airbourne gdzie publiczność przyjęła nas bardzo serdecznie. To jest fenomenalne i ci ludzie zaczęli nas obserwować oraz doceniać to, co robimy.
RN: Moim zdaniem tu trochę chodzi o to na ile pobudzona jest w publiczności ciekawość. Zmienił się sposób kontaktu z muzyką, mamy wszystkich artystów na wyciągnięcie ręki. Wiele osób szuka okazji żeby poznać coś ciekawego, coś innego spoza bajki w jakiej do tej pory słuchali muzyki. My jako dzieciaki kiedy chłonęliśmy pierwszych artystów jeszcze przed czasami rewolucji cyfrowej dowiadywaliśmy się o nowej muzyce z gazet albo od kolegów. Teraz odbiorcy muzyki są cały czas pobudzeni i my jako support z trochę innej bajki zaskakujemy widownię a odbiorcy są z tego zadowoleni, bo wolą posłuchać czegoś innego niż zespołu z tej samej stylistyki co gwiazda wieczoru.
Bartek, czy od początku postanowiłeś tworzyć teksty po polsku? Wiele zespołów, również polskie, kierują się w stronę angielskiego, który jest wiodący w rock n’ rollu.
BM: Tak, zdecydowanie. Polski to mój język ojczysty i najlepiej się w nim myśli, pisze i śpiewa pomimo tego, że jest to język bardzo trudny. Nigdy nawet nie zastanawiałem się żeby pisać w innym języku. W swoim życiu napisałem tylko jeden tekst po angielsku, bo cały czas ciągnie mnie do języka polskiego. Nawet już zapowiedziałem chłopakom, że jak będziemy tworzyć kolejną płytę, teksty również będą po polsku.
A kto Waszym zdaniem w polskiej muzyce rockowej najlepiej operował językiem polskim?
BM: Moim zdaniem Kora z zespołu Maanam.
RN: Dla mnie Grzegorz Ciechowski, Kasia Nosowska, a z bieżących artystów Natalia Przybysz czy Mery Spolsky. Śpiewanie i tworzenie tekstów po polsku to nie kartkówka z polskiego, więc tutaj głównym założeniem jest to aby zawrzeć w odpowiednich słowach właściwą myśl. Mnie również fascynuje to gdy ktoś otwiera język na zmiany jakie zachodzą w cywilizacji. Tutaj też pozwolę sobie wymienić naszego kumpla z Łodzi, Polaczka, który bardzo fajnie operuje słowem.
Jak ważne jest prowadzenie social mediów dla zespołu Bruklin? Bez tego dziś chyba żaden zespół nie istnieje.
BM: Dokładnie tak jak mówisz, dziś bez social mediów artysta nie istnieje, chociaż Luxtorpeda zrezygnowała z tego, ale oni mogą się bez tego obyć. Niestety żyjemy w czasach takich a nie innych, że im zrobisz z siebie większego idiotę i masz mniej do powiedzenia tym twoje zasięgi rosną. Nie możemy zapomnieć o tym, że muzyka powinna być zawsze na pierwszym miejscu. Można się wydurniać i wygłupiać, ale wszystko zawsze zweryfikuje koncert. Dlatego jeśli mogę coś poradzić młodym zespołom, to zostać na początku w sali prób, ćwiczyć i dopiero potem myśleć o social mediach.
RN: Dodałbym jeszcze, że to jest rewelacja mieć w ręku narzędzie aby dotrzeć potencjalnie do każdego człowieka na świecie. Tak jak powiedział Bartek dziś faktycznie u wielu twórców jest pokusa aby najbardziej prymitywnymi i banalnymi sposobami budować zasięgi, ale nam zależy od początku na przekazie muzycznym. Ważne też jest zachować równowagę między żartem a profesjonalizmem.
Jakie zespoły bądź artyści zrobili na Was w życiu największe wrażenie pod kątem grania koncertów?
BM: Ja w sumie byłem tylko na jednym koncercie w życiu jako widz (śmiech). Ale obejrzałem wszystkie dostępne koncerty zespołu Queen i właśnie Freddie Mercury jest dla mnie takim niesamowitym idolem. Nawet mam nagranie gdzie jako sześciolatek przy utworze „Radio Ga Ga” trzymam szczotkę i kopiuję ruchy Freddiego.
RN: Na początku mojego świadomego słuchania muzyki trafiłem na Deep Purple. Kiedy zobaczyłem ich pierwszy raz na żywo w 2003 roku w Spodku towarzyszyły mi niesamowite emocje. Kolejną grupą jest Black Sabbath, których miałem okazję oglądać między innymi na Impact Festival w Łodzi. Były jeszcze takie koncerty, które również wiele mnie nauczyły jak chociażby występy jazzowe w klubie Morphine w Łodzi. Pamiętam również koncert projektu Pi-Er-2 w klubie Jazzga w składzie Wojtek Pilichowski, Marek Raduli i Tomek Łosowski który również zrobił na mnie ogromne wrażenie. Z takich koncertów wychodzi się i mówi: Też chcę to robić!
Jaka jest według Was miara spełnienia tudzież miara sukcesu w graniu i tworzeniu?
BM: Moim zdaniem ilość ludzi na koncertach. Tutaj chodzi przede wszystkim o to, że bardzo trudno jest ludzi zachęcić na tyle aby wyszli z domu i przyszli na koncert. Dlatego jeśli jest pełna, albo szczelnie wypełniona sala to to już jest sukces.
RN: Tutaj przywołam oklepany żart, że gitarzysta rockowy to ten, który gra cztery akordy dla czterdziestu tysięcy ludzi, a gitarzysta jazzowy to ten, który gra czterdzieści tysięcy akordów dla czterech osób (śmiech). Dla nas publiczność jest na pewno najwyższą wartością, bo o to chodzi aby dotrzeć z dźwiękami oraz emocjami do ludzi i dać im coś do przeżywania. Pokuszę się o taką definicję sukcesu.
Dodaj komentarz