Behemoth – „Opvs Contra Natvram”
Data premiery: 16 września 2022
Gatunek: black metal
Wytwórnia: Mystic Production
Behemoth to zespół fenomen. Dla jednych ze względu na muzykę, dla innych na internetowe komentarze opinii publicznej odnośnie Nergala. Zespół polaryzujący nie tylko ludzi, ale i fanów metalu. Jednak dwóch rzeczy nie można im zarzucić. Nie są nikomu obojętni i nie boją się ryzyka. A tworzenie muzyki nawet w przypadku największych wiąże się z ryzykiem, utratą fanów oraz pieniędzy poświęconych na produkcję i całą promocję albumu, które z łatwością przecież można utopić. I każde dzieło jest stawiane w opozycji do pewnych schematów. Nie inaczej sprawa ma się z najnowszą płytą „Opvs Contra Natvram”.
Zespół Nergala przeszedł w ciągu ostatniej dekady wyraźną transformację. Po ekstremalnych płytach „The Apostasy” i „Evangelion” zrobił ogromny krok ewolucyjny, nagrywając zupełnie odmienne płyty „The Satanist” oraz „I Loved You At You Darkest”. Zniknęła jednostajna ekstrema i ściana dźwięków, a pojawił się mroczny, rockowy wręcz sznyt i niepowtarzalny klimat. Oczywiście znalazło się mnóstwo osób, które mówiły, że Behemoth się skończył, że „kiedyś to było” itd. Nergal jednak pewnie nigdy już nie będzie chciał wrócić do grania sprzed kilkunastu lat i teraz wytycza sobie dalszą ścieżkę.
Nowy Behemoth to dziesięć utworów, które z pozoru bardzo różne od siebie, składają się na jedną, spójną całość. Otwierający „Post-God Nirvana” to plemienna, transowa mantra przypominająca mi klimat norweskiej Wardruny. Przyznam, że to chyba najlepsze intro, jakie słyszałem od bardzo dawna. I zaraz potem zaczyna się mocne, szybkie uderzenie w klasycznym dla zespołu stylu – to oferuje nam ponad dwuminutowa „Malaria Vulgata”. Prawdziwa jazda bez trzymanki. Behemoth po czterech latach jedną nogą dalej porusza się po terenach wyznaczonych od „The Satanist”, ale próbuje nowych rozwiązań i cały czas poszukuje wyzwań. Na „Opvs Contra Natvram” jest odrobinę bardziej gotycko i teatralnie niż do tej pory. Tutaj każdy z utworów jawi się jako akt mrocznej sztuki, którą dyryguje Nergal i koledzy. Dzisiejszy Behemoth to z jednej strony ten sam zespół, jaki powstał na początku lat 90., czerpiący z black- i death metalu, a z drugiej strony potężny twór, który garściami czerpie z dobrodziejstw innych rodzajów sztuki i przetwarza to na swoją korzyść, dając nową jakość.
Jestem w stanie zgodzić się i zrozumieć ludzi, którym ten album nie podszedł za pierwszym bądź drugim razem. Ba, jestem nawet w stanie się zgodzić z tym, że Behemoth anno domini 2022 nie będzie nigdy już zespołem sprzed 15 lat (sam niewiele wcześniej zacząłem przygodę z tym zespołem, oglądając ich po raz pierwszy na żywo w 2009 r.). Ale to absolutnie naturalna kolej rzeczy. Są zespoły, które idą swoją jasno wytyczoną ścieżką, grając muzykę najwyższej próby, jak chociażby Vader czy legendarne AC/DC. Bez innowacji czy udziwniania. Droga artysty to indywidualna sprawa każdego, kto cokolwiek tworzy. I właśnie najuczciwszą postawą jest tworzenie w pierwszej kolejności takiej sztuki, aby to właśnie twórca był najbardziej zadowolony. Jeśli później przyjmie się to z aprobatą opinii publicznej to super. Jest to znak, że są na świecie podobnie myślący ludzie, jak twórca danego dzieła. Poza tym, patrząc na rozmach przedsięwzięć, tras koncertowych, wydawnictw i wszystkiego, co kręci się wokół Behemoth, powiem jedno: o Nergalu można mówić różne rzeczy, można go lubić bądź nienawidzić, można się z niego śmiać, zgadzać się z jego poglądami albo nie, ale dwóch rzeczy nie można mu odmówić. Po pierwsze zapracował na swój sukces ciężką pracą i determinacją, a po drugie – czegokolwiek się nie podejmie, doprowadza to do końca i tworzy swoją markę zawsze w stu procentach.
Na „Opvs Contra Natvram” nie brakuje prawdziwych hymnów zapadających w pamięć, jak „The Deathless Sun” czy „Off to War!”. Całość płyty wieńczy kompozycja, której chyba nikt się nie spodziewał tak, jak hiszpańskiej inkwizycji: „Versus Christvs”. Nergal przy akompaniamencie fortepianu przywołujący klimaty rodem z Moonspell czy Type O Negative?! Z czystym, spokojnym głosem?! Wolne żarty powiecie. Otóż wcale nie. Pompatyczny twór przeradzający się w organiczny, barokowy dźwiękowy monolit kończy się tak niespodziewanie, jak zaczyna pomimo długości prawie siedmiu minut. Przyznam, że po mniej więcej piątym wysłuchaniu płyty wyłączyłem słuchawki i powiedziałem: „Wow. Oni ZNOWU to zrobili!”. I dotarło do mnie, że tutaj chodzi o coś więcej niż metalową ścianę dźwięku i ściganie się ze swoją przeszłością. Dlatego dajcie temu albumowi czas. Zmierzcie się z nim kilka albo nawet kilkanaście razy. Jeśli nie zaskoczy, odpuście i posłuchajcie czegoś innego. Ale być może dokopiecie się dzięki jego zawartości do czegoś ważnego.
„Opvs Contra Naturam” to album-manifest. Album-apel. Behemoth dociera do głębi bardziej niż kiedykolwiek. I niekoniecznie chodzi mi tu o głębię muzyczną, a metafizyczną. Bo cała dźwiękowa otoczka, gitary, basy, perkusja, wokale są tutaj zaledwie tłem dla czegoś o wiele ważniejszego. Dla niesienia żywego płomienia artystycznej swobody. Dla czystego, humanistycznego pragnienia wolności.
Bo sztuka to synonim wolności. I odwrotnie.
Michał Drab
Dodaj komentarz