Teatr Marzeń w całej okazałości
Dream Theater to zespół, który ma albo bardzo oddanych fanów, albo zadeklarowanych przeciwników. Progresywny rock/metal w jakim od początku działalności obraca się zespół ma to do siebie, że jest jedną z najtrudniej przyswajalnych i wymagających odnóg muzyki. Polirytmia, wirtuozeria, zmiany klimatu i utwory trwające nawet po kilkanaście minut to coś, co może odstraszać wielu sympatyków gitarowego grania. Jest jednak w Polsce spora grupa fanów tej amerykańskiej formacji, która nie odmówi sobie żadnej okazji obcowania z zespołem na żywo i pojawiła się w niedzielny wieczór w łódzkiej Atlas Arenie aby świętować już dziewiętnastą wizytę Amerykanów w naszym kraju.
Tegoroczny koncert Dream Theater w Polsce był naprawdę szczególny. Najważniejszą kwestią był fakt, że w zeszłym roku do zespołu po trzynastu latach powrócił współzałożyciel, perkusista Mike Portnoy. W tym czasie grupa zdążyła już nagrać nowy album i zaplanować dużą, europejską trasę. Drugą kwestią jest to, że trasa zapowiedziana jako celebrująca czterdziestolecie działalności zespołu miała przedstawić cały dotychczasowy dorobek Dream Theater i zabrać fanów w fantastyczną, prawie trzygodzinną podróż (stąd też brak supportu).
Była to moja pierwsza wizyta w łódzkiej Atlas Arenie i przyznam, że obiekt naprawdę zrobił na mnie wrażenie nie tylko rozmiarami, ale też rozmieszczeniem konkretnych punktów i co najważniejsze, naprawdę dobrą akustyką. Dodam jeszcze, że przed samym koncertem sądziłem, że publiczność będzie składała się z ludzi między 25 a 50 rokiem życia i tutaj duże zaskoczenie, bo pojawiło się naprawdę sporo nastoletniej młodzieży czy wręcz dzieci. Moim zdaniem to bardzo dobrze rokuje na przyszłość :).
Gwiazda wieczoru pojawiła się na scenie punktualnie o 20:00 przy dźwiękach „Metropolis pt.1” i tu już wszystko było jasne. Zespół od pierwszych minut pokazał, że jest w świetnej formie zarówno instrumentalnie (co praktycznie nigdy nie podlegało dyskusji), ale również wokalnie, ponieważ głos Dream Theater, James LaBrie, od lat jest uznawany za najsłabsze ogniwo zespołu i często na ostatnich koncertach nie dawał rady wokalnie w niektórych utworach, tym razem zaśpiewał absolutnie bez zastrzeżeń. Po epickim otwarciu zabrzmiały od razu utwory Overture 1928” i „Strange Deja-Vu”, a zespół nie zwalniał tempa atakując mocarnym „The Mirror” i szaleńczym „Panic Attack”. W tym momencie nastąpiła u mnie następująca refleksja: Wcześniej ze względu na wiek nie miałem okazji widzieć DT z Portnoyem w składzie, a dwa wcześniejsze koncerty w Katowicach i Warszawie oglądałem z Mik’em Manginim za perkusją. To były wybitne sztuki, a Mangini to niepodważalnie jeden z najlepszych perkusistów na świecie, jednak gdy za ogromnym zestawem perkusyjnym siedzi Portnoy, to magia w Dream Theater wzrasta przynajmniej kilkukrotnie. Chemia między tą piątką muzyków to coś, co zdarza bardzo rzadko i wygląda na to, że zarówno im, jak i fanom ten powrót przyniesie same korzyści.
Pierwsza część koncertu trwała około półtorej godziny po czym nastąpiła dwudziestominutowa przerwa. Kolejny akt rozpoczął się od najnowszego utworu Dream Theater – „Night Terror” z nadchodzącej płyty „Parasomnia”. Wszystko szło zgodnie z planem, żonglowanie klimatem i energia płynąca od zespołu i publiczności kumulowała się w najlepszy możliwy sposób, a apogeum nadeszło z zagraniem chwytającego za serce „Vacant”, instrumentalnego „Stream of Consciousness” i epickiego, trwającego prawie 25 minut „Octavarium”. Na zakończenie fani zostali uraczeni utworami „Act II: Home” i „Act II: The Spirit Carries On” i najbardziej znany przebój – „Pull Me Under” po którym nastąpiło epickie zakończenie i zespół pożegnał się z fanami.
Wieczór pełen magii, pasji, muzyki i niesamowitych przeżyć na długo zapisze się w pamięci mojej, jak i każdego obecnego na tym koncercie. Ogromne podziękowania dla Winiary Bookings za możliwość uczestnictwa w tym wydarzeniu, a jeśli nie mieliście okazji oglądać Dream Theater, to już latem przyszłego roku zespół wystąpi w Operze Leśnej w Sopocie.
M.D.