Publikujemy ostatni materiał, jaki przygotowaliśmy na tegorocznej Metalmanii. Losy tego wywiadu nie były łatwe. Pierwotnie zarejestrowany na kamerze w formie video, ostatecznie musiał zostać spisany – złośliwość rzeczy martwych. Nie zagłębiając się w kwestie techniczne, polecamy efekt naszej 10-minutowej rozmowy z formacją Mord’A’Stigmata. O subkulturze metalowej, inspiracjach i wizerunku, który bynajmniej nie jest dla nich najważniejszy opowiedzieli nam Static i Ion.
I jak wam się podoba Metalmania po reaktywacji?
Static: Nie mam za bardzo porównania, bo nigdy nie byłem na wcześniejszych edycjach. To jest mój pierwszy raz tutaj. Zdążyłem się trochę rozejrzeć i jest to na pewno duży festiwal. Może trochę nie ta skala obiektu, ale przypomina mi Mystic Festival. Generalnie duży event.
Ion: Ja mam porównanie, bo byłem na Metalmanii w 2003 r. Bardzo podobnie to wszystko wygląda. Znajomi, z którymi zdążyłem się już spotkać, mówią to samo – że bardzo, bardzo podobnie.
Metalmania uważana jest za wielkie święto polskiego metalu, a zwłaszcza subkultury metalheadów. Czujecie z nią w jakiś sposób związani?
S: Na pewno czujemy się związani z odbiorcami naszej muzyki, a oni siłą rzeczy są w tej subkulturze. Ale czy czujemy jakąś wielką więź z subkulturą metalową? Pewnie taką samą, jak z subkulturą gotycką czy ambientową, jeżeli taka istnieje. Czerpiemy z zewsząd. Oczywiście, mamy korzenie metalowe, natomiast w chwili obecnej nie szufladkujemy się jako zatwardziali metalowcy czy w ogóle jako metalowcy. Gramy po prostu muzykę.
Mówicie, że czerpiecie z zewsząd i nie szufladkujecie się jako metalowcy. Jak ma się to do stereotypu, że publiczność metalowa to najbardziej konserwatywna i odporna na nowe kierunki publika, dla jakiej da się grać?
S: Odbiór każdej płyty, począwszy od „Ansia”, mamy więcej niż dobry, nie mogę więc powiedzieć, że ta publiczność jest zamknięta na innowacje. Może było tak 10-15 lat temu, ale dużo się pozmieniało. Wyrosło nowe pokolenie fanów, którzy wręcz czekają na eksperymenty z ciężką muzyką. Akurat w naszym przypadku to, powiem kolokwialnie, żre. Mieszamy kierunki dalekie od metalu z blackmetalowym korzeniem, który gdzieś tam w naszej twórczości jest obecny. Co płytę zdobywamy nową grupę fanów i na pewno nie możemy mówić, że publiczność metalowa jest w jakiś sposób pozamykana.
Wobec tego jaki będzie wasz kolejny muzyczny krok po „Hope”?
I: Sami nie wiemy, co się wydarzy na następnym materiale. Ciężko mi powiedzieć. Jesteśmy na świeżo po wydaniu nowej płyty, minęły zaledwie 3 miesiące. Jest trochę za wcześnie, żeby cokolwiek powiedzieć. Nie zaczęliśmy jeszcze pisać muzyki na nowy album, ale jakieś tam pomysły oczywiście są. Niewykluczone, że sami będziemy zaskoczeni (śmiech).
Wobec tego pytanie z podtekstem o wasze obecne inspiracje. Gdybyście mieli możliwość zorganizowania własnego festiwalu, kogo byście na niego zaprosili?
S: Dobre pytanie. Może The Cure. Kogo byś, Łukasz, zaprosił?
I: Depeche Mode.
S: O, Bardzo dobry strzał.
A kogoś ze sceny stricte metalowej?
S: Na pewno Tryptikon.
I: Burzum.
S: O tak, Burzum w oryginalnym składzie. Zdecydowanie. (śmiech)
Wspomnieliście o Tryptikonie. Jak wspominacie wspólne koncerty?
I: Bardzo dobre koncerty, fajni ludzie, duża frekwencja, fajne kluby, dobra organizacja. Same plusy.
S: No i bardzo dobry skład. Każda kapela z szufladki, którą lubimy. Gdybym nie uczestniczył w tej trasie jako muzyk, uczestniczył bym w niej jako fan. Przyszedłbym tylko po to, żeby być po drugiej stronie barierki.
Mieliście okazję ich poznać?
S: Tak naprawdę mijaliśmy się tylko na korytarzach, w garderobie. Witaliśmy się, wszystko miało oczywiście grzecznościowy charakter, ale nie spędzaliśmy długich godzin na rozmowach, jeśli o to pytasz.
I: Nie było na to ani czasu, ani okazji. My okazywaliśmy szacunek im, a oni nam. Tylko tyle i aż tyle.
Moglibyście wystąpić na jednej scenie z jakąś współczesną gwiazdą pop? Metallika np. mówiła niedawno o przyjęciu w szeregi zespołu Lady Gagi.
S: Szczerze mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem, a o tym, że Metallika zrobiła coś z Lady Gagą, dowiaduję się teraz od Ciebie. Widocznie jesteśmy dalej od środowiska metalowego niżby się wydawało. (śmiech)
Nie pokusicie się jakiś strzał?
S: Łukasz, kogo byś zaprosił?
I: Violettę Villas, ale chyba już nie żyje.
S: Ja bym zaprosił Jana Pawła II.
Weszliśmy na grząski grunt, zwłaszcza na polskim poletku. A propos – jak podchodzicie do kwestii wizerunku? Zdaje się, że pod tym względem dużo się u was w ostatnich latach pozmieniało.
S: Według mnie wizerunek powinien być odbiciem tego, kim jest muzyk, tego, co sobą reprezentuje nie tylko na scenie, ale też poza nią, kim jest na co dzień. Nie przepadam za teatrem. Wśród artystów, których najbardziej sobie cenię, są ci absolutnie szczerzy. Ich pasja na scenie jest absolutnie widoczna, bez wymuszonych elementów. W naszym przypadku wizerunek zawsze był odbiciem tego, co aktualnie czuliśmy, co aktualnie działo się w naszym życiu i co chcieliśmy przekazać ludziom. Zauważ, że jako pierwszy zespół – a jeśli nie pierwszy, to jako jeden z pierwszych – zaczęliśmy nosić kaptury. Ten outfit pojawił się u nas w 2010 r. Nie znałem wtedy zespołu, który by tak wyglądał. Miało nas to w jakiś sposób odizolować od siebie nawzajem, po części też od publiczności. Chcieliśmy zamknąć się w dźwiękach i z nimi popłynąć, a te kaptury miały nam w tym pomóc. W tym momencie robimy inną muzykę. Zrezygnowaliśmy z kapturów, bo zwyczajnie by do tego nie pasowały. To już nie jest ta podróż, którą odbywaliśmy na etapie „Ansia” czy „Our Hearts Slow Down”. To jest granie piosenek – podkreślam: piosenek – w sposób bardziej otwarty, emocjonalny. Te emocje odbijają się na naszych twarzach i głównie dlatego kaptury poszły w odstawkę.
Tylko dlatego?
S: Nie, nie tylko dlatego. Dodatkowym czynnikiem było to, że nagle na kaptury zrobiła się moda. To jest też po części odpowiedź na poprzednie pytanie. Nie przepadamy za modami, za trendami. Po prostu.
To, co mówicie odnośnie wizerunku Mord’A’Stigmata, koresponduje ze szczerym, osobistym wymiarem waszej twórczości, zwłaszcza z „Hope”. Od pierwszego do ostatniego riffu czuć, że przelaliście na ten krążek mnóstwo uczuć. Ile czasu zajmie wam teraz zbieranie ładunku emocjonalnego na kolejny album? Innymi słowy – czego będziecie potrzebować, by skomponować nowy materiał i otworzyć nowy rozdział?
S: To jest płynna granica. W przypadku „Hope” był konkretny bodziec, który spowodował, że ta płyta powstała i powstała bardzo szybko – na przestrzeni 3-4 miesięcy. W przypadku „Ansia” płynęliśmy z muzyką, to wszystko w nas dojrzewało, sporo improwizowaliśmy w sali prób. W pewnym momencie postanowiliśmy, że wejdziemy do studia, bo moglibyśmy przeciągać to w nieskończoność. Trudno mi odpowiedzieć wprost na to pytanie, ponieważ nie mamy jednej sprawdzonej metody na robienie muzyki, takiej, która sprawdzałaby się za każdym razem.
Zdaje się, że musimy już kończyć. Ostatnie pytanie. Czym jest „muzyka rytualna”? Na waszej stronie można przeczytać, że taką właśnie tworzycie. Mam rozumieć, że każdy koncert Mord’A’Stigmata to rodzaj obrzędu?
I: Tak. Dla każdego z nas koncert to przeżycie, rytuał. Przechodzimy go wewnętrznie, za każdym razem inaczej. Tacy po prostu jesteśmy.
S: To zaczęło się na etapie „Ansia”, gdzie muzyka miała nam pomóc odbyć rodzaj podróży, będąc na scenie otoczonym przez dźwięki. Prowadziła nas improwizacja. Gdybyśmy zamknęli się w schematach, nie byłoby to możliwe. Stąd wzięło się to określenie, które dodaliśmy do określenia black metal. Rytuały mają różną wymowę. W naszym przypadku jest to podróż, ale są to podróże bardzo różne. Tak jak w „Ansia” szukaliśmy rzeczy, które zaskoczą nas na scenie, tak w przypadku „Hope” jest to rodzaj oczyszczenia, wyrzucenie z siebie negatywnych emocji i zostawienie ich na scenie po to, by móc później normalnie żyć.
Ostatnie słowo należy do was.
S: To najtrudniejsze pytanie z całego wywiadu.
I: Pozdrawiamy odbiorców naszej twórczości.
S: I dziękujemy za wsparcie, bo jest ono nieocenione. To nasze ostatnie słowo.
Rozmawiał: Piotr Garbowski