Ten krążek to przykładne dziecko swoich czasów – czasów, które jak na ironię wcale grzeczne nie były. Były za to mocno odjechane, szalone i niebezpiecznie wywrotowe pod względem muzycznym. Dokładnie tak jak ten album. Od premiery „Surrealistic Pillow” mija dokładnie pół wieku. Przypominamy kultowy album Jefferson Airplane.
Płyta „Surrealistic Pillow” ukazała się jako jedna z pierwszych wielkich płyt psychodelicznego rocka. Wydana 1 lutego 1967 r., po latach brzmi jak muzyczna pocztówka z ogarniętego hippisowską rewolucją San Francisco lat 60. – przesiąknięta kwasowym odlotem i nieprzejednana, zupełnie jak pierwsi hippisi stłoczeni w obskurnych komunach po obu stronach Atlantyku.
Ale płyta „Surrealistic Pillow” okazała się znacznie bardziej trwała niż ideologia dzieci-kwiatów, której była nośnikiem. „Surrealistic Pillow” to bowiem nie tylko treści korespondujące z hasłem „Peace and Love”, ale też ogromne dokonanie muzyczne Jefferson Airplane – znaczące i przełomowe w swoich czasach, dziś inspirujące i wciąż zaskakująco wiarygodne.
Jefferson Airplane wydali „Surrealistic Pillow” zanim zadebiutował Jimi Hendrix i zanim The Beatles zaprezentowali światu „Sierżanta Pieprza”. Byli więc pionierami, a jak to z pionierami bywa – byli prawdziwi. Airplane z lat 60. to naturalna, folk-rockowa hippiserka. Zero pozowania, zero pretensjonalności, zero schematów. Inwencja, z jaką grupa godziła ze sobą zgrabne melodie i eksperymenty, na „Surrealistic Pillow” osiągnęła swoje apogeum, choć to zaledwie drugi krążek w jej dorobku. Duża w tym zasługa Grace Slick, wokalistki, która dołączyła do Jefferson krótko przed wydaniem „Surrealistic Pillow”.
Slick obdarowała Jefferson Airplane dwoma niekwestionowanymi evergreenami: „Somebody To Love” i „White Rabbit”. To one rozsławiły grupę, stając się soundtrackiem dla lata miłości, które wkrótce wybuchło nad zatoką San Francisco. Pierwszy to przewrotny, przebojowy numer z nośnym refrenem, drugi natomiast – psychodeliczne bolero nawiązujące do „Alicji w Krainie Czarów” i będące oczywistym hołdem dla kultury narkotykowego odlotu.
„Surrealistic Pillow” to jednak nie tylko „Somebody To Love” i „White Rabbit”, choć to o tych numerach najbardziej się pamięta. To również otwierający album utwór „She Has Funny Car” ze świetnymi, surrealistycznymi zwrotkami. To też doskonałe, melancholijne „Today” i „Comin’ Back To Me”, a także blues rockowe „3/5 of A Mile in 10 Seconds”, gdzie grupa pokazuje ostrzejsze, rockowe oblicze. Tu nie ma słabych, nudnych momentów. Na „Surrealistic Pillow” wszystko brzmi wartościowo, z polotem i psychodelicznym fermentem.
Bo Jefferson Airplane znaleźli własną formułę na psychodeliczny rock. Formułę, która i dziś się broni, co pokazuje twórczość takich zespołów, jak Rose Windows czy Widowspeak, otwarcie czerpiących z dorobku Jeffersonów. „Surrealistic Pillow” wydaje się jednak niedoścignionym wzorem w swojej kategorii. Eteryczne kompozycje, nastrojowe chórki, narkotyczna atmosfera – to brzmienie nieprzypadkowo zdefiniowało swoją epokę.
Mówią, że prawdziwych hippisów już nie ma, bo ci, którzy jeszcze ostali się na tym łez padole, zaprzedali ideały, wybierając ciepłe i dobrze opłacane posady w międzynarodowych korporacjach. Może i tak, ale na „Surrealistic Pillow” duch hippiserki ma się dobrze. I to ten najlepszego sortu: idealistyczny, zaangażowany i wolny. Słuchając tej niewątpliwie wielkiej płyty, na blisko godzinę – bo tyle trwa reedycją krążka – można wczuć się w klimat, którym pół wieku temu żył zbuntowany underground. Można poczuć vibe, któremu rytm nadawały sprzeciw wobec konwenansów, polityki i wojen. Genialny, choć trochę zakurzony album. Genialny pomimo hippisowskiej rewolucji, a nie dzięki niej.
Gotowi na podróż do San Francisco lat 60.? Just Follow The (White) Rabbit.
Płytę „The Collection” z największymi przebojami Jefferson Airplane, w tym z utworami „Somebody To Love” i „White Rabbit” znajdziecie na RockMetalShop.pl via [link]