Dokładnie 40 lat temu światło dzienne ujrzał debiut zespołu, który na zawsze zmienił heavy metal. 14 kwietnia 1980 r. swój pierwszy, imienny longplay wydała grupa Iron Maiden. Przypominamy kultowy album „Iron Maiden”.
Początki nigdy nie są łatwe. Wie o tym Steve Harris, który w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku startował ze swoją kapelą Iron Maiden. W tamtym czasie na Wyspach królował punk. Był to moment świetności takich zespołów, jak Sex Pistols czy The Clash. Rock w swojej najbardziej klasycznej postaci powoli odchodził do lamusa.
Koniec lat 70. nie był łaskawy dla Iron Maiden. Zespół nie zamierzał podążać za modą, odżegnując się od punka. Choć dziś brzmi to nieprawdopodobnie, Ironi miewali problemy ze znalezieniem sal na koncerty. Również wytwórnie zbywały młodych, długowłosych chłopaków z Londynu.
Bez wielkich nadziei
Po wielu perturbacjach i zmianach w składzie na przełomie 1979 i 1980 r. w londyńskim Kingsway Studios Iron Maiden udało się nagrać upragniony debiut. Nie był to zespół, jaki znamy dziś. Legenda głosi, że nagranie płyty trwało kilka dni. W ambitnej kapeli dowodzonej przez Steve’a Harrisa nie pokładano wielkich nadziei. Produkcja albumu, który ukazał się 14 kwietnia 1980 r. jako „Iron Maiden”, delikatnie mówiąc, została wykonana byle jak. Z perspektywy tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni obecnie, to wręcz niewyobrażalna amatorka. Jednak nawet jeśli dziś lepiej brzmiące płyty nagrywają garażowe kapele, wciąż są to Iron Maiden.
W momencie debiutu wokalistą Ironów był Paul Di’Anno, niepokorny punkowiec, który mimo buńczucznego usposobienia (a może dzięki niemu?) dobrze odnalazł się w zespole. Na swoim pierwszym longplayu Iron Maiden wciąż szukali swojego brzmienia, stąd też „Iron Maiden” z 1980 r. to album zróżnicowany. Obok rozpędzonych solówek i galopujących, heavymetalowych riffów „Iron Maiden” to iście punkowa energia. Już w czasie premiery dostrzegło to wielu obserwatorów, ale Steve Harris wolał określać muzykę Iron Maiden jako heavy rock.
Punkowcy nie potrafili grać
Nie lubiliśmy punka – w późniejszym wywiadzie dla „Rolling Stone’a” deklarował Harris.
Punkowcy z tamtych czasów w przeciwieństwie do tych późniejszych nie potrafili nawet grać na instrumentach – narzekał basista i współzałożyciel Iron Maiden.
Dzięki debiutanckiemu „Iron Maiden” o zespole, który przez pierwsze lata szukał swojej niszy, zrobiło się głośno. Rozbudowane, epickie kompozycje, mroczna estetyka i oczywiście Eddie, najbardziej znana postać fantasy wykreowana przez zespół muzyczny – wszystkie te elementy zagrały idealnie. Surowy i nieokrzesany debiut Iron Maiden wywindował akcje grupy, która błyskawicznie zaczęła być uważana za numer jeden NWOBHM (New Wave of British Heavy Metal). Był to początek globalnej sławy Żelaznej Dziewicy.
Podzielone opinie
Opinie na temat płyty „Iron Maiden” dziś są podzielone. To oczywiście klasyka metalu, ale niektórym nie przeszkadza to w bezpardonowym wypowiadaniu się na jej temat.
– Brzmi jak gówno – w 2017 r. w wywiadzie dla „Irish Times” ocenił Bruce Dickinson, współczesny wokalista Iron Maiden, sugerując, że Steve Harris jest podobnego zdania.
Nie, album „Iron Maiden” wcale nie brzmi aż tak źle. To oczywiście już trochę przestarzały materiał, ale jak przystało na metalową legendę, członkowie Iron Maiden zadbali o swoje dziedzictwo. W 2015 r. album „Iron Maiden” doczekał się nowego wydania. Krążek został poddany remasteringowi, co wyeliminowało pewne mankamenty. Jak dziś słucha się „Iron Maiden”? Lepszej okazji do jego odkurzenia niż 40-lecie płyty długo nie będzie!