Rock spod znaku kalifornijskiego stonera ma się dobrze w Wielkopolsce. Z nowym materiałem powraca Whitewater, śremski kwartet z brzmieniem rodem z Palm Desert. „Nie próbujemy wtłoczyć naszej muzyki w konkretne ramy” – deklaruje Jędrzej Wencka z Whitewater.
Początki Whitewater sięgają 2015 r. Grupa powstała na gruzach formacji K-I-W-I, w której poznali się jej obecni członkowie. W początkowym okresie działalności skład Whitewater uzupełniał Jason Barwick, frontman The Brew.
– Jason był naszym znajomym. Poznaliśmy go, kiedy The Brew grali w Polsce – wspomina Jędrzej Wencka z Whitewater. – Jason bywał na koncertach K-I-W-I. Przez jakiś czas mieszkał w Polsce. Zaproponowaliśmy mu, żeby z nami pograł. W ten sposób zaczęliśmy razem jammować. To było oczywiście już po rozpadzie K-I-W-I. Doszliśmy do wniosku, że założymy zespół. Wszystko szło dobrze. Działaliśmy w przerwach pomiędzy trasami The Brew.
Po serii koncertów i wydaniu debiutanckiej płyty drogi Whitewater i Jasona Barwicka nieoczekiwanie rozeszły się. Głównym powodem rozstania był powrót lidera The Brew do Anglii. Dla Whitewater oznaczało to konieczność zmierzenia się z koniecznością poszukiwania nowego frontmana, co nie było łatwym zadaniem – zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że w grę wchodziło zastępstwo za jednego z najbardziej cenionych wokalistów rockowych młodego pokolenia.
– Niestety, nie byliśmy w stanie nikogo znaleźć. Ci, którzy byli dobrzy, przeważnie już gdzieś grali i nie mogli zaangażować się na 100 proc. Musieliśmy coś postanowić. Stanęło na tym, że odcięliśmy się od materiału stworzonego wcześniej z Jasonem. Przestaliśmy szukać kogoś, kto będzie potrafił zaśpiewać jego partie. Koniec końców ja zacząłem podejmować nieśmiałe próby wokalne. Intensywnie pracowałem nad śpiewem. Nagrałem chłopakom swoje dema. Uznaliśmy, że warto spróbować – opowiada Jędrzej.
Wewnętrzna rekrutacja w obozie Whitewater, w wyniku której Jędrzej stanął za mikrofonem, pociągała za sobą konieczność wypracowania nowego brzmienia. Idąc tropem swoich inspiracji, czyli przede wszystkim ścieżką udeptaną przez Josha Homme’a, kiedy ten nie wypełniał jeszcze stadionów z Queens Of The Stone Age, członkowie Whitewater zwrócili się w stronę posępnego stoner rocka. Ich brzmienie zdefiniowały oszczędne wokale i gitary brzmiące jak 75 kulek meskaliny w bagażniku Raoula Duke’a.
– Album mamy już gotowy – relacjonuje Jędrzej. – Chcieliśmy, żeby ten materiał miał klimat kalifornijskiego pustkowia. Nie unikamy skojarzeń z Queens Of The Stone Age czy Kyuss. To bardziej taki rodzaj stonera niż doomowa młócka na Big Muffie. Szukamy na pograniczach rocka, grunge’u czy nawet punka. Nie próbujemy wtłoczyć naszej muzyki w konkretne ramy, żeby wpasować się w jakąś scenę. Osobiście czegoś takiego nie lubię. Wiem, że stoner/doom to obecnie modna scena, tak jak kiedyś metalcore, ale nam bliższy jest klimat Palm Desert czy Joshua Tree.
Nowy album Whitewater czeka na oficjalną premierę. W sieci są już dwa pierwsze single promujące krążek: „The Glowing Sea” i „Feather”. Oba udostępniamy poniżej.
Koncertowa premiera płyty „Blackfire” odbędzie się 29 grudnia w Śremie.
Szczegółów wydarzenia szukajcie na www.facebook.com/WHITEWATERPOLAND