Ostatnio działo się u nich wyjątkowo dużo: wydanie pierwszego longplaya, udział ich wokalisty w The Voice of Poland, a oprócz tego koncerty, koncerty i jeszcze raz koncerty. Zdarzały się też gorsze rzeczy, w tym hejterskie zarzuty, że zapłacili w zamian za zaproszenie na Metalmanię. Oni jednak pozostają niewzruszeni i pewnym krokiem idą po swoje. O tym, co zostawiają za sobą, a co dopiero przed nimi, opowiada nam Jendras z zespołu ThermiT.
Macie za sobą intensywny rok. Tak szczerze – co na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy było dla was ważniejszym wydarzeniem: wydanie płyty czy udział waszego wokalisty w The Voice of Poland?
Płyta oczywiście. Wiesz, udział Trzeszcza w The Voice to było wydarzenie bardziej dla niego. My się tam pojawiliśmy w tle może ze trzy razy. Gdyby nie to, że raz czy dwa powiedziałem na wizji jakieś bzdury, nikogo z zespołu nie byłoby tam nawet widać.
Do wydania płyty wszyscy szykowaliśmy się bardzo długo. Zagraliśmy w międzyczasie jakieś 220-230 koncertów. To jest dużo. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy nie pobiliśmy rekordu, jeżeli chodzi o liczbę gigów zagranych przed debiutem. To w każdym razie nasza wspólna historia – w przeciwieństwie do programu, który był przygodą Trzeszcza.
Nie wierzę, że tego nie przeżywaliście.
Nie, no oczywiście, że byliśmy w tym razem z nim. Mieszkam teraz w Warszawie. Trzeszczol spał u mnie za każdym razem, kiedy miał nagrania, nie raz piliśmy z tej okazji (śmiech). Cały czas staraliśmy się trzymać razem, choć tak jak powiedziałem, to była jego przygoda.
Wiesz co mówią o zespołach, których wokaliści odnoszą sukces w talent show?
Co?
Że muszą szukać nowego wokalisty.
W naszym przypadku nie ma takiej opcji. Trzeszczol sam mówi, że nie chciałby iść taką drogą, bo… Może zabrzmi to nieskromnie, ale lepszego składu grającego metal taki, jaki on sam lubi i jaki my też lubimy, łatwo nie znajdzie.
Woda sodowa nie uderzyła mu do głowy?
Może gdyby wygrał, to by mu uderzyła. (śmiech) Ale nie, nie odjebało mu.
A wy jako band poczuliście magię szklanego ekranu? Po programie odnotowaliście wzrost popularności?
Tak, skorzystaliśmy na tym, ale trochę temu pomogliśmy. Zawodowo zajmuję się marketingiem w internecie, wiedziałem więc, że muszę wypozycjonować odpowiednio wszystkie nasze strony. Jak ktoś wpisywał „Tomasz Trzeszczyński” w Google, to łatwo trafiał na naszą stronę z zaproszeniem do zakupu płyty. No i trochę tych płyt zeszło.
Wielkiego szału mimo wszystko nie było. Magia szklanego ekranu rzeczywiście działa, ale pytanie brzmi: ilu widzów takich programów interesuje się cięższym graniem? Nie oszukujmy się: mało. Takie programy nie mają dużego przełożenia na to, czy np. ludzie przyjdą na twój koncert. No, może w Inowrocławiu, rodzinnym mieście Trzeszcza, miało to jakieś przełożenie (tamtejsze media promowały ten gig na zasadzie „Inowrocławianin z The Voice gra koncert z zespołem”) , ale i tak telewizja nie daje tyle, ile mogłoby się wydawać. Może gdyby była to pierwsza edycja…
Czyli znów wychodzi na to, że najważniejsze wciąż pozostają koncerty.
Oczywiście. Nie mam tu nic do dodania. (śmiech)
Podsumowując 2016 r., napisaliście na swoim fanpage’u, że zagraliście wyjątkowo mało koncertów. Ja naliczyłem się ich całkiem sporo – blisko 40. Rzeczywiście tych gigów było za mało?
Jak na zespół, który nie żyje z grania w pełni, to jest dużo, ale dla nas – mało. Dla przykładu w 2014 r. od sierpnia do listopada zagraliśmy ok. 40 koncertów. Czyli tyle, ile zagraliśmy w całym 2016 r., zagraliśmy w 3 miesiące. Ale i tak w kwestii koncertów będziemy dobrze wspominać ten rok. Nie mieliśmy większych problemów, frekwencja też była w porządku.
Zastanawiałeś się kiedyś, za co ludzie was lubią?
Hmm… Wydaje mi się, że za to, że granie sprawia nam przyjemność. Ludzie pod sceną to widzą i też im się to udziela. Myślę, że o to chodzi.
Ja mam na to jeszcze inną koncepcję.
Mów.
Przeglądałem dziś rano nagłówki na stronie Forbesa. Na rozkładówce był wywiad z pewnym rysownikiem. Tytuł: „Liczy się żartogenność”. Pomijając kontekst, jak ulał pasuje to do was i do kilku innych składów, które robią obecnie furorę. Wy jesteście wyjątkowo „żartogenni” – sprawiacie wrażenie gości, którzy do wszystkiego podchodzą z humorem, żartujecie ze wszystkiego, z czego tylko się da.
Co ci będę mówił: lubimy śmiać się ze wszystkiego, bo musi być śmiesznie. (śmiech)
Z czego najbardziej lubicie żartować?
Najbardziej to z samych siebie. Trochę tego chyba nadużywamy. A poza tym… Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Widzisz, bardzo lubimy Monthy Pythona – to gdzieś naturalnie z nas wychodzi. (śmiech)
Ja w każdym razie podziwiam waszą umiejętność wyśmiewania konwencji, w którą muzycznie się wpisujecie, wyśmiewania typowego dla wielu składów metalowych rozdmuchania, patosu i kompletnego braku autoironii.
Tacy już jesteśmy i rzeczywiście to działa. Ale ma to też swoją drugą stronę – niektóre death-blackowe środowiska mówią o nas i o naszej muzyce: „disco polo thrash na juwenalia”.
Prawda jest taka, że ci ludzie przeważnie nawet nas nie znają, nie znają naszych kawałków. Gdyby np. posłuchali utworu „Perfect Plan”, gdzie jest ciężki wpierdol, poważny tekst, żadnych żartów, szybko zmieniliby zdanie. Przylgnęła do nas taka łatka i nic na to nie poradzimy. Jakoś szczególnie nam to nie przeszkadza. Uważam, że jesteśmy dostępni muzycznie dla wielu środowisk, także dla tych tzw. „super true”.
Ale hejt i tak się pojawia.
Tak, ale tylko w sieci, nigdy na żywo – wiesz, na zasadzie „Kozak w necie, p***a w świecie”. W naszym przypadku dobre jest to, że mocno pilnujemy, żeby nikt z zespołu nie wdawał się w żadne dyskusje. Nie jest to takie trudne, bo większość z nas ma to w dupie. Z Młodym, naszym gitarzystą bywało czasem trudniej, bo on lubi się podłączać do dyskusji. Wtedy trzeba go ściszyć. (śmiech)
W przypadku Metalmanii i zarzutów, że zapłaciliście, żeby tam zagrać, było jednak inaczej. Nie wytrzymaliście i odpowiedzieliście hejterom. W********a z waszej strony trudno było nie wyczuć.
Ja się w*******m nie na ludzi, którzy twierdzą, że zapłaciliśmy – bo uwierz mi, że za 2500 zł można zrobić o wiele lepszą promocję od występu na reaktywującym się festiwalu, który i tak jest z różnych względów hejtowany. Bardziej zdenerwowało nas, że wyszło to wtedy, kiedy nas ogłaszali – no dokładnie dzień wcześniej!
Masz teraz okazję wyjaśnić, jak to było naprawdę.
Nic specjalnego się nie wydarzyło. Najpierw odezwała się do mnie osoba, która prosiła, by nie podawać nigdzie jej nazwiska, bo nie opędzi się od ludzi, którzy będą chcieli zagrać na Metalmanii i nie tylko. Powiedziała, że jak chcemy, może nas polecić. My na to, że chcemy. Miałem napisać mail, no więc napisałem i po pół godziny miałem odpowiedź. Tyle. Tak to wyglądało z naszej strony.
Problem, który się później pojawił, dotyczył zespołu, który chciał zagrać, ale którego nie chciał organizator Metalmanii. Organizator ma do tego prawo, jeżeli uważa, że zespół jest np. za mało rozpoznawalny, ale czasem zamiast p*******ć, że trzeba zapłacić 2500 zł, lepiej powiedzieć wprost: „Nie chcemy was” czy coś w tym stylu. A tak wyszło jak wyszło. Wiem, że istnieje zjawisko „pay to play”, ale nie sądzę, żeby sama kasa była wyznacznikiem tego kto zagra.
Tak czy inaczej – dostaliście rykoszetem.
No trochę tak.
Przygotowując się do tego wywiadu, odkurzyłem waszą pierwszą epkę, którą kiedyś mi dałeś. Progres, jaki zaliczyliście od momentu jej wydania, a przecież nie było to aż tak dawno, jest imponujący. Trudno nie zauważyć, że konsekwentnie idziecie do przodu. Powiedz, czego będzie się można po was spodziewać w rozpoczynającym się roku?
Miałem tego nie mówić, ale powstają nowe kawałki.
Powiesz coś o nich?
Tak jak zawsze – gramy to, na co mamy ochotę. Raz mocniej, raz lżej, raz szybciej, raz wolniej. Nie kalkulujemy, spontanicznie robimy nowe utwory. Jest za wcześnie, by o tym opowiadać. Nie chcemy się śpieszyć.
No dobrze. A co z koncertami?
Szykuje się trasa na cały luty, cały marzec i prawie cały kwiecień. Będziemy wszędzie: Gdańsk, Śląsk, Kraków, Warszawa, mniejsze miasta – długo mógłbym wymieniać. Cztery koncerty zagramy z Exlibris, resztę sami. Tak to ma w skrócie wyglądać. Końcem trasy będzie wspomniana Metalmania.
Ostatnie pytanie – słuchałeś nowej Metalliki? Co sądzisz? Bylibyście w stanie zrobić z „Hardwired” kolejną odsłonę „Thermitalliki”?
No co ty – z takimi wolnymi tempami to byśmy się zanudzili. (śmiech) A tak na poważnie – żadnych coverów.
Płyty oczywiście słuchałem. Jestem w tej ekipie, która Metalliki nigdy nie hejtuje. To jest największy zespół w historii ciężkiego grania, nie tylko muzycznie. Ta ich nowa płyta może nie jest jakaś zajebista, ale to, jak Metallika operuje marką, ile zrobiła, by mieć 100 proc. praw do swoich utworów, zasługuje na szacunek i nic tego nie zmieni. Osobiście nie będę wracał do „Hardwired”. Dużo lepsza płytę wydał Vektor, całkiem młodzi kolesie. Słuchałeś?
Rozmawiał: Piotr Garbowski
FB ThermiT – https://www.facebook.com/pg/ThermiT