The HU w kilka lat dokonali rewolucji. Gdy wydawało się, że w ciężkiej muzyce nic nas już nie zaskoczy, oni pojawili się na scenie niespodziewanie niczym XIII-wieczni Mongołowie w Europie. Na szczęście podbojów dokonują nie „ogniem i mieczem”, a brzmieniem, które zachwyciło m.in. Metallicę i twórców gry „Star Wars Jedi: Upadły Zakon”.
Wielu ekspertów i znawców tematu już od lat wieszczy koniec muzyki rockowej, zarzucając jej wtórność, powtarzalność, kopiowanie od klasyków i masę innych rzeczy. Gryf gitary, czyli naczelnego instrumentu rocka, rzeczywiście jest skończony, ma określoną liczbę dźwięków i określoną liczbę tonacji. Ale czy na gitarze zaczyna się i kończy granie rocka? Na to pytanie postaram się dziś odpowiedzieć. Przenieśmy się tymczasem do listopada 2018 r., kiedy z rozległych stepów na wschodzie (oczywiście za pośrednictwem internetu) nadeszła kapela inna niż wszystkie. Przed Wami The HU!
Jeszcze kilka lat temu nie wykazywałem zbyt wielu chęci, aby chociaż na chwilę zerknąć na wschód w dalekie, azjatyckie stepy i poszukać tam zespołów metalowych godnych uwagi. Eksplorując inne, równie a nawet niekiedy bardziej egzotyczne kraje w poszukiwaniu siewców ciężkich brzmień, trafiałem na zespoły grające dobrze, niekiedy nawet bardzo dobrze, jednak czegoś w ich muzyce mi brakowało. Brakowało mi tajemnicy. To, co oferowały grupy chociażby właśnie z krajów azjatyckich, było powtarzaniem tych samych schematów, które już dawno wypracowały zespoły europejskie czy amerykańskie. Nawet nie chodzi tu o silenie się na oryginalność, ale o opowiedzenie tej samej historii z dodatkiem kilku ciekawych, nieznanych wcześniej komponentów. Koleje losu w moich poszukiwaniach okazały się jednak przewrotne i postawiły przede mną grupę inną niż wszystkie.
Wszystko dzięki konserwatorium
Powstanie mongolskiej grupy The HU datuje się na 2016 r., jednak sami członkowie podkreślają, że znali się dużo wcześniej i każdy z nich jest absolwentem konserwatorium w Ułan-Bator, co dało im okazję do szerszego spojrzenia na muzykę. Tworząc koncept swojej twórczości, czterej przyjaciele: Gala, Jaya, Temka oraz Enkush postanowili wywrócić dotychczasowe spojrzenie na muzykę, tworząc heavy metal z elementami folku charakterystycznymi dla ich kraju. Ciężar aranżacyjny utworów to przede wszystkim instrumenty ludowe, takie jak morin chuur, tumur chuur czy cuur, a także śpiew gardłowy określany jako choomej. Gitara elektryczna, bas i perkusja jedynie dopełniają całość, są jedynie tłem dla brzmień wywodzących się z mongolskiego folkloru.
Dziedzictwo Wielkiego Czyngis Chana
Świat muzyczny usłyszał o The HU jesienią 2018 r., kiedy zespół opublikował dwa pierwsze single: „Wolf Totem” i „Yuve Yuve Yu”. Oba odbiły się szerokim echem w sieci, zdobywając uznanie i przekraczając liczbę wyświetleń odpowiednio: 77 milionów i 100 milionów. Jest to wynik, jakim może poszczycić się niewiele zespołów rockowych na świecie. W czym tkwi zatem fenomen tego wcześniej nieznanego zespołu? Moim zdaniem chodzi tu o rdzenną kulturę Mongolii, którą The HU otwarcie prezentują w swojej twórczości. Teledyski kręcone na stepach, pośród bezkresnych terenów, charakterystyczne stroje, ojczysty język i nawiązywanie do historii, kultury i wierzeń przodków są dla The HU niczym broń masowego rażenia. No bo powiedzmy sobie szczerze: ile przeciętny Europejczyk czy Amerykanin wie o tym azjatyckim kraju? Jeśli nie jest etnologiem ze specjalizacją, to rzekłbym, że „niewiele a właściwie to nic”. W Polsce na lekcjach historii temat najazdów mongolskich na Europę w XIII w. również jest mocno pomijany, wyłączając ewentualnie bitwę pod Legnicą w 1241 r., gdy wojska chrześcijańskie uległy wojennej taktyce wojowników ze wschodu nazywanych już wtedy potocznie „Tatarami”, a warto wiedzieć, że grupa The HU czerpie garściami z dziedzictwa imperium wielkiego Czyngis Chana. Mongolski władca żyjący na przełomie XII i XIII w. zjednoczył skłócone ze sobą koczownicze plemiona środkowej Azji i pod wspólnym sztandarem poprowadził je na Chiny. Następnie zwrócił się ku terenom dzisiejszej Rosji i krajów ościennych, tworząc mocarstwo o powierzchni 23 milionów kilometrów kwadratowych, co brzmi jak na tamte czasy nieprawdopodobnie! To kilkakrotnie więcej niż Cesarstwo Rzymskie i niewiele mniej niż nowożytne Imperium Brytyjskie. Imperium Mongolskie funkcjonowało dzięki niezwykle sprawnej administracji, systemowi prawnemu oraz sprawnemu egzekwowaniu podatków i danin. Do dziś pamięć o tamtych czasach jest w Mongolii żywa jako nierozerwalny element tożsamości narodowej.
Współczesny podbój świata
Dwa pierwsze single zespołu sprawiły, że branża muzyczna nie mogła przejść obok nich obojętnie. Sukcesywnie wychodziły kolejne single, jak „The Great Chinggis Chan” czy „Shoog Shoog”, które również przekroczyły w krótkim czasie barierę kilku milionów wyświetleń w serwisie YouTube. We wrześniu 2019 r. ukazał się debiutancki album „The Gereg”, a The HU ruszyli na podbój świata niczym ich przodkowie setki lat temu. Na szczęście nie robią tego „ogniem i mieczem”, ale muzyką i słowem. Jako środka transportu zamiast koni używają wygodnych autokarów. Popularność zespołu rosła z miesiąca na miesiąc, czego dowodem są całkowicie wyprzedane trasy po Europie i USA. Oprócz koncertów klubowych w sezonie letnim The HU wystąpili również na takich festiwalach, jak francuski Hellfest, angielski Download czy TONS of ROCK w Norwegii. Jak przyznawali sami zainteresowani, wiedzieli, że zespół może wzbudzić zainteresowanie w pewnych kręgach, ale skala popularności przerosła ich najśmielsze oczekiwania. Fani na ich koncertach szaleją albo stoją zahipnotyzowani, słuchając charakterystycznych zaśpiewów w języku mongolskim oraz brzmienia azjatyckich instrumentów ludowych. Podczas trasy europejskiej mongołowie nie ominęli również naszego kraju. Po raz pierwszy w 2019 r. pojawili się w klubie Proxima, aby niespełna rok później (jeszcze przed pandemią) powrócić do warszawskiego Palladium oraz wrocławskiej Pralni. Kiedy czytałem o koncercie w stolicy Dolnego Śląska, uśmiechnąłem się, myśląc o tym, czy ktoś z zajmujących się zespołem osób wspomniał im o trzynastowiecznej batalii pod niedaleką Legnicą.
Ojczyzna bardzo szybko doceniła pracę muzyków i cała grupa została uroczyście odznaczona przez prezydenta orderem Czyngis Chana będącym najwyższym państwowym wyróżnieniem w Mongolii. Władze kraju podkreśliły, że zespół The HU ma ogromny wkład w promowanie rodzimej kultury na świecie.
Mongolskie „Gwiezdne Wojny” i konfrontacja z Metallicą
Bojowo nastrajające utwory The HU nie uszły również uwadze branży gamingowej. Producenci gry „Star Wars Jedi: Upadły Zakon” poprosili zespół o nagranie na potrzeby produkcji utworu „Sugaan Essena”, co wzbudziło ogólne zainteresowanie wśród fanów Gwiezdnych Wojen.
Kolejnym, milowym krokiem dla zespołu było podjęcie się nagrania coveru legendy metalu, grupy Metallica. Wybór padł na utwór „Sad But True”, który muzycy zaaranżowali na swój własny sposób, dokładając do tego osobliwy teledysk, w którym elementy mongolskich wierzeń ludowych przenikają się z treścią utworu. Efekt finalny zaskoczył samego Jamesa Hetfielda i jego kolegów. Metallica z entuzjazmem komplementowała to wykonanie.
Mając na celu zbliżenie się do fanów na całym świecie, zespół świetnie rozwinął swoje kanały w mediach społecznościowych, prowadząc zapiski video z tras koncertowych pokazujących przygotowanie sztuki „od kuchni” oraz serię „HU we are”, w której w krótkich formach The HU odkrywają kulisy swojej pracy, jak i życia poza koncertowego.
Fenomen, którego nikt się nie spodziewał
The HU w kilka lat dokonali rewolucji. Uśpiona czujność ludzi z branży i delikatne znudzenie naiwnymi zespołami, których marzeniem jest podbicie rynku, sprawiło, że mongołowie wtargnęli do serc i umysłów tysięcy fanów. Zaprezentowali światu muzykę przesiąkniętą kulturą nieznaną szerzej do tej pory i połączyli ją z tym, co fani rockowo/metalowych brzmień lubią najbardziej: mocnym i bezkompromisowym przekazem, wojowniczymi hymnami i zachowaniem swoistej tajemnicy. To ostatnie w moim mniemaniu jest w muzyce niezwykle istotne, aby nie odsłaniać przed fanem wszystkich kart. A w twórczości The HU elementów do odkrycia jest wiele, tak samo jak sposobów interpretacji.
Kropką i drogowskazem niech będzie tutaj samo znaczenie nazwy. W języku mongolskim „Hu” oznacza człowieka. Sam gatunek wykonywanej przez siebie muzyki członkowie zespołu określają jako „Hunnu rock”.
Pojawienie się The HU nie tyle pozytywnie zaskakuje i cieszy, co daje poczucie, że gdzieś w nieznanych szerzej kulturach właśnie teraz rozwijają się bardzo obiecujące zespoły, o których mam nadzieję również usłyszymy. A tymczasem przychodzi nam cieszyć się jeszcze gorącym drugim albumem The HU „Rumble Of Thunder”.
Hu!
Dodaj komentarz