„Paranoid” Black Sabbath to więcej niż album. To prawdziwy przełom, pierwsza definicja metalu jako gatunku muzycznego. „Paranoid” ukazał się pół wieku temu. W 50. rocznicę wydania płyty odkurzamy jeden z najważniejszych albumów w historii muzyki.
Koniec lat 60. i początek nowej dekady był momentem nowego rozdania w rockowym biznesie. Układ sił, którego głównymi graczami byli przebojowi rock’n’rollowcy, opierający swój czar na wdzięcznych, piosenkowych schematach, uległ przetasowaniu. Do głosu doszło nowe pokolenie, a wraz z nim zupełnie nowe brzmienia.
Naznaczony poszukiwaniem nowych dróg dla rockowej rewolucji twórczy ferment lat 60. przyniósł rozłam, wyznaczając dwie ścieżki rozwoju gatunku. Jedną z nich był daleko wykraczający poza jego pierwotną spontaniczność wyniosły, wręcz monumentalny rock progresywny. Jego totalnym zaprzeczeniem była druga ścieżka – znacznie prostszy, głośniejszy i bezceremonialny heavy metal.
Pierwszymi, którzy świadomie wyruszyli na metalowy szlak, byli Led Zeppelin i Black Sabbath. O ile jednak Zeppelini zostawili sobie otwartą furtkę, Sabs od razu kupili bilet w jedną stronę.
Led Zeppelin brzmieli ciężko, szczególnie na drugiej płycie, ale wyraźnie nawiązując do bluesowych korzeni, z folkowymi ozdobnikami i egzaltowanymi tekstami, wciąż mocno trzymali się rockowego archetypu. Byli przy tym na swój sposób delikatni. To odróżniało ich od Black Sabbath. Ci poszli o krok dalej, prezentując światu zupełnie nowe brzmienie – brzmienie, które odpowiadało nowej, posthippisowskiej rzeczywistości. Ciężkie, złowrogie, paranoiczne.
Skupiony na bieżących tematach wojennych wydany w 1970 r. „Paranoid” eksponował ciemną naturę ludzkości. Była to muzyka na swoje czasy ekstremalnie ciężka. Na „Paranoid” dominowały przede wszystkim riffy grane na nisko strojonej gitarze Tony’ego Iommiego (obniżonego stroju i co za tym idzie zmniejszonego napięcia strun wymagały uszkodzone opuszki palców gitarzysty; Iommi uszkodził je podczas pracy w fabryce). Riffy grane w niższym stroju wybrzmiewały ciężej, bardziej mechanicznie i wręcz industrialnie. Wrażenie to potęgował nieśpieszny sposób gry Iommiego, a także wtórująca mu dudniąca i posępna sekcja duetu Butler/Ward.
Charakter Sabs z tego okresu w pełni oddaje otwierający „Paranoid” utwór „War Pigs”, w sposób beznadziejny traktujący o wojnie, o wyrachowanych politykach i o tragediach prostych ludzi – takich, jakimi sami byli słabo wykształceni, pochodzący z robotniczych przedmieść Birmingham członkowie Black Sabbath.
Mało brakowało, a to „War Pigs” byłby utworem tytułowym. Nie zgodziła się na to jednak wytwórnia, która powiązała to z trwającą wówczas wojną w Wietnamie będąca drażliwym tematem w amerykańskim społeczeństwie. Ostatecznie padło na „Paranoid”, dziś uchodzący za najbardziej rozpoznawalny przebój grupy – i jeden z najlepszych gitarowych riffów, jakie kiedykolwiek zagrano. To także popis Ozzy’ego Osbourne’a i jego maniakalnego, iście paranoicznego wokalu, idealnie wkomponowanego w pędzący klimat „Paranoid”.
Spokojniejszym evergreenem na płycie jest „Planet Caravan”, który spokojnie mógłby zmieścić się w repertuarze niejednej grupy grającej progresywny rock, czego nie można powiedzieć o innym bangerze z „Paranoid”: o „Iron Man”. Wbrew pozorom nie ma on związku z komiksem Marvela. Tytuł utworu to odpowiedź na charakter głównego riffu utworu. Ozzy porównał go do „wielkiego stąpającego żelastwa”.
„Iron Man” uchodzi dziś za metalową klasykę. To samo można powiedzieć jeszcze o kilku numerach z „Paranoid”, o powolnym „Electric Funeral”, zbudowanym na kapitalnym groovie „Hand of Doom” czy szalonym „Rat Salat”. „Paranoid” to kamień milowy w historii metalu.
Nagrany w zaledwie 4 dni zrewolucjonizował rocka, kierując go na zupełnie nowe, metalowe tory, przy okazji ugruntowując pozycję Black Sabbath jako jednej z najważniejszych kapel wszech czasów. Poza tym czy fakt, że to właśnie utworem „Paranoid” Sabs pożegnali się ze sceną, może być dziełem przypadku?
50 lat od premiery „Paranoid” wciąż się broni. Inspiracji brzmieniem płyty nie wstydzą się ani doom/stoner metalowcy, ani kapele, które grają death- czy black metal. Nie ma lepszego dnia na odkurzenie „Paranoid”. Polecamy – koniecznie na full!